Trzeci Materialny > Ciemny Loch

Pod koroną dębu

(1/13) > >>

Sybirak:
Ciepły blask płomieni tańczył wśród starych, poskręcanych drzew lasu niby na ścianach leśnego domostwa, odgłosy rozmów i śmiechów niosły się daleko budząc i płosząc leśnych jego mieszkańców. Tej nocy pod koroną potężnego i starego dębu znów udadzą się na spoczynek strudzeni wędrowcy. Miejsce to, położone niedaleko lasu Ostrych Kłów znane było niemalże każdemu wędrowcowi, którzy miał okazję swe kroki skierować na Wybrzeże Mieczy. Niemalże każdego dnia w cieplejszej porze roku spotkać można było spotkać  w jego cieniu wędrujących na Północ lub Południe. Kupców, poszukiwaczy przygód a także prostych podróżnych jakich wiele ostatnimi czasy. Wozy kupców stały pozbawione koni wokół drzewa, strudzone zwierzęta pasły się w środku uwiązane gałęzi i mniejszych drzewek, a podróżnicy, w zdecydowanej większości ludzie, gromadzili się przy ogniskach wymieniając plotki i opowieści z najdalszych stron.

Blisko potężnego pnia wielkiego drzewa swoje ognisko rozpalił samotny krasnolud. Siedząc w jego cieple ze skrzyżowanymi nogami powolnymi ruchami polerował stalowe łuczyska swojej kuszy starą szmatką. Twarzy skrytą miał pod kapturem sukiennej narzuty, lecz w blasku płomieni widać było długą do mostka jasną brodę oraz jego młode jak na krasnoluda oblicze. Przyodziany był w skórzany kaftan, pod którym kryła się przednia, krasnoludzka kolczuga ze stalowych pierścieni oraz wełniane spodnie i porządne, sznurowane buty z cielęcej skóry wykrojone na krasnoludzką stopę. Za pasem natomiast oprócz kilka sakw i mieszków pełnych Moradin wie czego tkwił krasnoludzki topór o szerokiej, groźnie wyglądającej brodzie na solidnym, dębowym trzonku o długości około czterech stóp. Tuż obok wędrownego brodacza stał jego kuc, który uwolniony od bagażu cieszył się odpoczynkiem skubiąc bujną trawę. Nabierał sił na dalszą drogę, gdyż nikt nie zatrzymał się pod dębem na dłużej niż noc, krasnolud również nie miał w planach dłuższego postoju Tymczasem nad ogniskiem krasnoluda wisiał niewielki, żelazny kociołek, w którym zachęcająco bulgotała gęsta potrawka z mięsa wieprzowego, cebuli i kapusty przyprawionej pietruszką i solą. Co jakiś czas krasnolud unosił wzrok w kierunku innych wędrowców i kupców przyglądając się im chwilę z pewną ciekawością wymieszaną z brakiem zaufania, po czym znów wracał do polerowania poświęcając mu większą część swojej uwagi.

Ellnasar:
(Pierwszy raz w zasadzie będę coś takiego grać, więc poprawiajcie ;) )
Na horyzoncie pojawiła się duża sylwetka i w miarę zbliżania się do Wielkiego Dębu, cień kształtował się na wóz, do którego zaprzężone są dwa konie. Z siedzenia woźnicy zeskoczył krasnolud, ubrany w tunikę koloru kremowego. Rozejrzał się, starając dostrzec nowego kompana, z którym będzie można odpocząć, wypić lub zwyczajnie pogadać po długiej podróży. Dostrzegając samotnego krasnoluda, podniósł prawą rękę na znak, a na wozie zrobiło się małe poruszenie i obok krasnoluda stanęły 3 sylwetki, które po krótkiej rozmowie powróciły do wozu. Kierując się w stronę samotnego brata oraz jego ogniska, można było zauważyć, że kremowa tunika została przepasana brązowym pasem, na którego środku był umieszczony mały niebieski i nieco mieniący się kryształ. Od pasa na dół, można było ujrzeć ciemno-żółte spodnie z mnóstwem kieszeń oraz ciężkie buty, od których ślady w podłożu były mocno wklęsłe. Gdy kupiec, zbliżył się na tyle by ujrzeć twarz samotnego krasnoluda wyciągnął rękę i przywitał się:
Witaj, drogi bracie. Na imię mi Molrik. Oczy mi krwawią, gdy widzę samotnego krasnoluda, a na dodatek bez jakiegokolwiek trunku. Pozwolisz, że usiądę ?
Po czym bez pozwolenia usiadł tuż obok, wyjmując małą beczułkę z plecaka oraz dwa kufle.
-Na zdrowie! rzekł, nalewając do obu kufli po połowie złocistego trunku. Przybliżając swój kufel do twarzy, Molrik ukazał swoje oblicze. Do tej pory niezauważalny jasny odcień skóry, kontrastował z jego kruczoczarnymi włosami. Długa broda zwisała lekko, kołysząc się przy mocniejszych podmuchach wiatru. Na jej końcu, wisiała moneta zawieszona na złotym łańcuszku, a na jej awersie widniała kobieta ze zwróconą w lewą stronę.

Angie:
-Hej, a mój kufel?
Rozległ się głos za siedzącymi krasnoludami, a chwilę później, między nich wcisnęła się szczupła, ludzka kobieta. Miała nieco ciemniejszą karnację, która wskazywała na wschodnie pochodzenie, była niska i wyglądała na raczej kruchą, delikatną osóbkę. Miała na sobie prostą, niebieską koszulę bez rękawów, za to z dużym dekoltem (chociaż już na pierwszy rzut oka widać było, że nie ma się czym chwalić), zasłoniętym przez chustę w szkarłatnych barwach z wyszytymi serduszkami. Poza tym nosiła krótką czerwoną spódniczkę oraz błękitne pantofelki. Wszystko poza obuwiem czyściutkie. Najwyraźniej dziewczyna dość niedawno wyruszyła z jakiegoś pobliskiego miasta i nie zdążyła zaznać trudów podróży. Dziwaczny wizerunek wieńczył mały, szmaragdowy kapelusz, przypominający melonik i zasłaniający część jasnych włosów, częściowo splecionych rubinową wstążką.
Jeszcze jedno - na łańcuszku przewiązanym przez biodra, miała metalowy symbol z wizerunkiem kobiety o rudych włosach. Prawdopodobnie należała do kościoła Sune, bogini miłości i piękna. Rzeczywiście, dziewczyna wyglądała niczego sobie, chociaż była chyba jeszcze zbyt młoda na pełnienie funkcji kapłańskiej. Ale wśród kapryśnego kleru Ognistowłosej Pani niczego nie można być pewnym.
Wciśnięta między dwóch krasnoludów spojrzała na nich z ogromnym zadowoleniem i pociągnęła nosem, węsząc. Jej wzrok zatrzymał się na kociołku z potrawką:
-Pachnie smakowicie, moi drodzy przyjaciele! Nie macie do tego jakichś słodkich bułeczek? Może ciastek?
Spytała głosem pełnym nadziei. Delikatnie chyba sugerowała, że przyrządzony przez krasnoluda wywar niespecjalnie jej przypadł do gustu. Kompletnie nie przejmowała się tym, że właśnie wepchnęła się między dwójkę nieznajomych krasnoludów (w tym jednego uzbrojonego) i jakby nigdy nic zaczęła od nich wyciągać picie i jedzenie...

Sybirak:
Krasnolud widząc nowy wóz zajeżdżający pod dąb uniósł wzrok znad kuszy i przyjrzał się uważnie mu, a zaraz potem rodakowi, który wyskoczył z pojazdu w towarzystwie kilku innych postaci. Uniósł delikatnie gęste brwi do góry na widok innego krasnoluda, gdy ten podszedł do jego ogniska. Ferrthild, gdyż takie imię było uzbrojonego krasnoluda zmierzył wzrokiem od stóp do głowy przybysza, po czym wyciągnął dłoń, aby uścisnąć wyciągniętą w jego kierunku dłoń.
-Ferrthild Tharath.
Przedstawił się dość lakonicznie, ale trunku nie odmówił. Póki co, chociaż nie zwykł pić w drodze podczas postoju. On w przeciwieństwie do swojego nowego towarzysza nie miał pomocników. Powoli odłożył kuszę na kolana wraz ze szmatką i sięgnął po kufel. Wpierw jednak przyjrzał się zawartości i powąchał, po czym dopiero po tym upił łyk trunku, gdy nagle pojawiła się kolejna osoba. Na młot Moradina. Nie spodziewał się nagle takiego towarzystwa, a już na pewno kobiecego, tak jaskrawo odzianego. Krasnolud otaksował kobietę wzrokiem, po czym sięgnął do juków wyciągając niewielki, cynowy kufelek i podając go kobiecie. W końcu to nie jego alkohol, chociaż widać jego skromną kolacją przyjdzie się podzielić.
-Mam chleb.
Odrzekł nie rozumiejąc najwyraźniej aluzji kobiety odnośnie jego potrawki. Może nie było to arcydzieło przyrządzone przez jakieś chędożone elfy, ale najważniejsze, że będzie gorące i gęste.

Karg:
Młody chłopak przechadzał się między ogniskami i cicho sobie pogwizdywał. łeb miał ogolony choć widać było, że przez ostatnie co najmniej dwa dni trochę odpuścił sobie rutynę. Bystre i zadziorne brązowe oczy badały podróżników odpoczywających po długiej podróży. Gdzieś przy lewym uchu pobłyskiwały dwa kolczyki, uśmiech co chwila pojawiał się na jego twarzy. Śmiał się sam do siebie? Może. Może śmiał się z czegoś? Kto go wie. Nie był strasznie wysoki. Ledwo dorósł do metra osiemdziesięciu. Był szczupły i żylasty. Choć ciężko to było stwierdzić, przez przeszywanicę w kolorze czerwonym, która dodawała mu kilogramów. Spodnie miał czarne bawełniane, wetknięte w nie najgorszej jakości buciory. Wysokie skórzane, zapinane na trzy klamry. Przy pasie oprócz sakiewki i bukłaka, dyndał się puklerz i jednoręczny miecz. Które przy każdym kroku wydawały charakterystyczny metaliczny dźwięk, gdy tarcza obijała się o jelec. Na plecach wsiał mu nieduży tobołek. Musiał tam mieć najważniejsze rzeczy do życia. Choć w sumie mógł tam schować nawet średniej wielkości psa. Ale po co mu to? To co przykuwało największą uwagę w młodym podróżniku, to to, że szedł z mieczem na ramieniu. Może nie było by to nic wielkiego, gdyby ten miecz nie był niemal tej samej wielkości co jego właściciel. Oczywiście mówiąc tu o długości miecza. Dwuręczniak z ricassem, owinięty w królicze futerka, robił wrażenie. Mimo że nie było widać wiele, z samego ostrza, które pewnie też by zrobiło wrażenie, bo nie było proste, lecz "płomieniste", to i tak zapewne kilka osób obejrzało się za młodzieńcem. Skąd on się urwał? Na cholerę mu taki nożyk? Dlaczego chodzi łysy? Tyle pytań tak mało odpowiedzi...

Tak czy siak, młodzik szukał odpowiedniej kompanii. Żarcia nie potrzebował. Sam nie wiedział jak długo będzie jeszcze maszerował, zanim znajdzie jakieś miejsce w którym będzie mógł się zatrzymać i coś zarobić. No a gdy nie wiesz ile jeszcze będziesz podróżował, najważniejsze! Nie rozpychaj sobie kich! Będziesz tylko bardziej głodny niż tego potrzebujesz. Picie, też miał... lekkie piwo. Wszak nieprzegotowanej wody lepiej nie pić. Cholera wie jakie ustrojstwa tam siedzą... później nie wyjdzie z krzaków przez tydzień. W końcu znalazł odpowiednie ognisko. Dwóch krasnoludów i jakaś babka... Można było powiedzieć, że trafił w dziesiątkę. Lubił towarzystwo brodaczy... przeważnie równe chłopy to były, no a kobieta... no to kobieta... O! Podszedł do grupki skupionej nad ogniskiem. Uśmiechnął się szeroko, wykonał gest jakby podnosił czapeczkę i zaczął mówić.
-Witam... można się przyłączyć do waszego ogniska? Ja opału nie mam... a w towarzystwie zawsze raźniej. Żerować na was nie chcę, tylko ogrzać się i spędzić miło czas...
Gdy już był bliżej można było zauważyć kilka szczegółów... choćby tatuaż przedstawiający czaszkę na wierzchu prawej dłoni i jakąś inskrypcję. Ale ciężko było przeczytać. Do tego starą ładnie zagojoną bliznę na czole, oraz to że miecznik miał zapewne koło dwudziestki.

Navigation

[0] Message Index

[#] Next page

Go to full version