Toril.pl - Gra wyobraźni

Trzeci Materialny => Ciemny Loch => Topic started by: Sybirak on May 24, 2015, 11:00:03 PM

Title: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 24, 2015, 11:00:03 PM
Ciepły blask płomieni tańczył wśród starych, poskręcanych drzew lasu niby na ścianach leśnego domostwa, odgłosy rozmów i śmiechów niosły się daleko budząc i płosząc leśnych jego mieszkańców. Tej nocy pod koroną potężnego i starego dębu znów udadzą się na spoczynek strudzeni wędrowcy. Miejsce to, położone niedaleko lasu Ostrych Kłów znane było niemalże każdemu wędrowcowi, którzy miał okazję swe kroki skierować na Wybrzeże Mieczy. Niemalże każdego dnia w cieplejszej porze roku spotkać można było spotkać  w jego cieniu wędrujących na Północ lub Południe. Kupców, poszukiwaczy przygód a także prostych podróżnych jakich wiele ostatnimi czasy. Wozy kupców stały pozbawione koni wokół drzewa, strudzone zwierzęta pasły się w środku uwiązane gałęzi i mniejszych drzewek, a podróżnicy, w zdecydowanej większości ludzie, gromadzili się przy ogniskach wymieniając plotki i opowieści z najdalszych stron.

Blisko potężnego pnia wielkiego drzewa swoje ognisko rozpalił samotny krasnolud. Siedząc w jego cieple ze skrzyżowanymi nogami powolnymi ruchami polerował stalowe łuczyska swojej kuszy starą szmatką. Twarzy skrytą miał pod kapturem sukiennej narzuty, lecz w blasku płomieni widać było długą do mostka jasną brodę oraz jego młode jak na krasnoluda oblicze. Przyodziany był w skórzany kaftan, pod którym kryła się przednia, krasnoludzka kolczuga ze stalowych pierścieni oraz wełniane spodnie i porządne, sznurowane buty z cielęcej skóry wykrojone na krasnoludzką stopę. Za pasem natomiast oprócz kilka sakw i mieszków pełnych Moradin wie czego tkwił krasnoludzki topór o szerokiej, groźnie wyglądającej brodzie na solidnym, dębowym trzonku o długości około czterech stóp. Tuż obok wędrownego brodacza stał jego kuc, który uwolniony od bagażu cieszył się odpoczynkiem skubiąc bujną trawę. Nabierał sił na dalszą drogę, gdyż nikt nie zatrzymał się pod dębem na dłużej niż noc, krasnolud również nie miał w planach dłuższego postoju Tymczasem nad ogniskiem krasnoluda wisiał niewielki, żelazny kociołek, w którym zachęcająco bulgotała gęsta potrawka z mięsa wieprzowego, cebuli i kapusty przyprawionej pietruszką i solą. Co jakiś czas krasnolud unosił wzrok w kierunku innych wędrowców i kupców przyglądając się im chwilę z pewną ciekawością wymieszaną z brakiem zaufania, po czym znów wracał do polerowania poświęcając mu większą część swojej uwagi.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Ellnasar on May 25, 2015, 01:07:01 AM
(Pierwszy raz w zasadzie będę coś takiego grać, więc poprawiajcie ;) )
Na horyzoncie pojawiła się duża sylwetka i w miarę zbliżania się do Wielkiego Dębu, cień kształtował się na wóz, do którego zaprzężone są dwa konie. Z siedzenia woźnicy zeskoczył krasnolud, ubrany w tunikę koloru kremowego. Rozejrzał się, starając dostrzec nowego kompana, z którym będzie można odpocząć, wypić lub zwyczajnie pogadać po długiej podróży. Dostrzegając samotnego krasnoluda, podniósł prawą rękę na znak, a na wozie zrobiło się małe poruszenie i obok krasnoluda stanęły 3 sylwetki, które po krótkiej rozmowie powróciły do wozu. Kierując się w stronę samotnego brata oraz jego ogniska, można było zauważyć, że kremowa tunika została przepasana brązowym pasem, na którego środku był umieszczony mały niebieski i nieco mieniący się kryształ. Od pasa na dół, można było ujrzeć ciemno-żółte spodnie z mnóstwem kieszeń oraz ciężkie buty, od których ślady w podłożu były mocno wklęsłe. Gdy kupiec, zbliżył się na tyle by ujrzeć twarz samotnego krasnoluda wyciągnął rękę i przywitał się:
Witaj, drogi bracie. Na imię mi Molrik. Oczy mi krwawią, gdy widzę samotnego krasnoluda, a na dodatek bez jakiegokolwiek trunku. Pozwolisz, że usiądę ?
Po czym bez pozwolenia usiadł tuż obok, wyjmując małą beczułkę z plecaka oraz dwa kufle.
-Na zdrowie! rzekł, nalewając do obu kufli po połowie złocistego trunku. Przybliżając swój kufel do twarzy, Molrik ukazał swoje oblicze. Do tej pory niezauważalny jasny odcień skóry, kontrastował z jego kruczoczarnymi włosami. Długa broda zwisała lekko, kołysząc się przy mocniejszych podmuchach wiatru. Na jej końcu, wisiała moneta zawieszona na złotym łańcuszku, a na jej awersie widniała kobieta ze zwróconą w lewą stronę.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 25, 2015, 01:57:25 AM
-Hej, a mój kufel?
Rozległ się głos za siedzącymi krasnoludami, a chwilę później, między nich wcisnęła się szczupła, ludzka kobieta. Miała nieco ciemniejszą karnację, która wskazywała na wschodnie pochodzenie, była niska i wyglądała na raczej kruchą, delikatną osóbkę. Miała na sobie prostą, niebieską koszulę bez rękawów, za to z dużym dekoltem (chociaż już na pierwszy rzut oka widać było, że nie ma się czym chwalić), zasłoniętym przez chustę w szkarłatnych barwach z wyszytymi serduszkami. Poza tym nosiła krótką czerwoną spódniczkę oraz błękitne pantofelki. Wszystko poza obuwiem czyściutkie. Najwyraźniej dziewczyna dość niedawno wyruszyła z jakiegoś pobliskiego miasta i nie zdążyła zaznać trudów podróży. Dziwaczny wizerunek wieńczył mały, szmaragdowy kapelusz, przypominający melonik i zasłaniający część jasnych włosów, częściowo splecionych rubinową wstążką.
Jeszcze jedno - na łańcuszku przewiązanym przez biodra, miała metalowy symbol z wizerunkiem kobiety o rudych włosach. Prawdopodobnie należała do kościoła Sune, bogini miłości i piękna. Rzeczywiście, dziewczyna wyglądała niczego sobie, chociaż była chyba jeszcze zbyt młoda na pełnienie funkcji kapłańskiej. Ale wśród kapryśnego kleru Ognistowłosej Pani niczego nie można być pewnym.
Wciśnięta między dwóch krasnoludów spojrzała na nich z ogromnym zadowoleniem i pociągnęła nosem, węsząc. Jej wzrok zatrzymał się na kociołku z potrawką:
-Pachnie smakowicie, moi drodzy przyjaciele! Nie macie do tego jakichś słodkich bułeczek? Może ciastek?
Spytała głosem pełnym nadziei. Delikatnie chyba sugerowała, że przyrządzony przez krasnoluda wywar niespecjalnie jej przypadł do gustu. Kompletnie nie przejmowała się tym, że właśnie wepchnęła się między dwójkę nieznajomych krasnoludów (w tym jednego uzbrojonego) i jakby nigdy nic zaczęła od nich wyciągać picie i jedzenie...
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 25, 2015, 08:11:56 AM
Krasnolud widząc nowy wóz zajeżdżający pod dąb uniósł wzrok znad kuszy i przyjrzał się uważnie mu, a zaraz potem rodakowi, który wyskoczył z pojazdu w towarzystwie kilku innych postaci. Uniósł delikatnie gęste brwi do góry na widok innego krasnoluda, gdy ten podszedł do jego ogniska. Ferrthild, gdyż takie imię było uzbrojonego krasnoluda zmierzył wzrokiem od stóp do głowy przybysza, po czym wyciągnął dłoń, aby uścisnąć wyciągniętą w jego kierunku dłoń.
-Ferrthild Tharath.
Przedstawił się dość lakonicznie, ale trunku nie odmówił. Póki co, chociaż nie zwykł pić w drodze podczas postoju. On w przeciwieństwie do swojego nowego towarzysza nie miał pomocników. Powoli odłożył kuszę na kolana wraz ze szmatką i sięgnął po kufel. Wpierw jednak przyjrzał się zawartości i powąchał, po czym dopiero po tym upił łyk trunku, gdy nagle pojawiła się kolejna osoba. Na młot Moradina. Nie spodziewał się nagle takiego towarzystwa, a już na pewno kobiecego, tak jaskrawo odzianego. Krasnolud otaksował kobietę wzrokiem, po czym sięgnął do juków wyciągając niewielki, cynowy kufelek i podając go kobiecie. W końcu to nie jego alkohol, chociaż widać jego skromną kolacją przyjdzie się podzielić.
-Mam chleb.
Odrzekł nie rozumiejąc najwyraźniej aluzji kobiety odnośnie jego potrawki. Może nie było to arcydzieło przyrządzone przez jakieś chędożone elfy, ale najważniejsze, że będzie gorące i gęste.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Karg on May 25, 2015, 12:24:58 PM
Młody chłopak przechadzał się między ogniskami i cicho sobie pogwizdywał. łeb miał ogolony choć widać było, że przez ostatnie co najmniej dwa dni trochę odpuścił sobie rutynę. Bystre i zadziorne brązowe oczy badały podróżników odpoczywających po długiej podróży. Gdzieś przy lewym uchu pobłyskiwały dwa kolczyki, uśmiech co chwila pojawiał się na jego twarzy. Śmiał się sam do siebie? Może. Może śmiał się z czegoś? Kto go wie. Nie był strasznie wysoki. Ledwo dorósł do metra osiemdziesięciu. Był szczupły i żylasty. Choć ciężko to było stwierdzić, przez przeszywanicę w kolorze czerwonym, która dodawała mu kilogramów. Spodnie miał czarne bawełniane, wetknięte w nie najgorszej jakości buciory. Wysokie skórzane, zapinane na trzy klamry. Przy pasie oprócz sakiewki i bukłaka, dyndał się puklerz i jednoręczny miecz. Które przy każdym kroku wydawały charakterystyczny metaliczny dźwięk, gdy tarcza obijała się o jelec. Na plecach wsiał mu nieduży tobołek. Musiał tam mieć najważniejsze rzeczy do życia. Choć w sumie mógł tam schować nawet średniej wielkości psa. Ale po co mu to? To co przykuwało największą uwagę w młodym podróżniku, to to, że szedł z mieczem na ramieniu. Może nie było by to nic wielkiego, gdyby ten miecz nie był niemal tej samej wielkości co jego właściciel. Oczywiście mówiąc tu o długości miecza. Dwuręczniak z ricassem, owinięty w królicze futerka, robił wrażenie. Mimo że nie było widać wiele, z samego ostrza, które pewnie też by zrobiło wrażenie, bo nie było proste, lecz "płomieniste", to i tak zapewne kilka osób obejrzało się za młodzieńcem. Skąd on się urwał? Na cholerę mu taki nożyk? Dlaczego chodzi łysy? Tyle pytań tak mało odpowiedzi...

Tak czy siak, młodzik szukał odpowiedniej kompanii. Żarcia nie potrzebował. Sam nie wiedział jak długo będzie jeszcze maszerował, zanim znajdzie jakieś miejsce w którym będzie mógł się zatrzymać i coś zarobić. No a gdy nie wiesz ile jeszcze będziesz podróżował, najważniejsze! Nie rozpychaj sobie kich! Będziesz tylko bardziej głodny niż tego potrzebujesz. Picie, też miał... lekkie piwo. Wszak nieprzegotowanej wody lepiej nie pić. Cholera wie jakie ustrojstwa tam siedzą... później nie wyjdzie z krzaków przez tydzień. W końcu znalazł odpowiednie ognisko. Dwóch krasnoludów i jakaś babka... Można było powiedzieć, że trafił w dziesiątkę. Lubił towarzystwo brodaczy... przeważnie równe chłopy to były, no a kobieta... no to kobieta... O! Podszedł do grupki skupionej nad ogniskiem. Uśmiechnął się szeroko, wykonał gest jakby podnosił czapeczkę i zaczął mówić.
-Witam... można się przyłączyć do waszego ogniska? Ja opału nie mam... a w towarzystwie zawsze raźniej. Żerować na was nie chcę, tylko ogrzać się i spędzić miło czas...
Gdy już był bliżej można było zauważyć kilka szczegółów... choćby tatuaż przedstawiający czaszkę na wierzchu prawej dłoni i jakąś inskrypcję. Ale ciężko było przeczytać. Do tego starą ładnie zagojoną bliznę na czole, oraz to że miecznik miał zapewne koło dwudziestki.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Shagarot on May 25, 2015, 05:49:34 PM
Od strony drogi pojawił się oślepiający, biały błysk, a sekundę później stały w tym miejscu dwie postacie.
Pierwszą był mężczyzna w czerwonych szatach. Jego przejrzyste, błękitne oczy lustrowały okolicę, a upierścienione palce skubały ciemnobrązową brodę. Dla ludzi obytych w świecie, na pierwszy rzut oka był to przedstawiciel Mulan, uprzywilejowanej ludzkiej rasy, która zamieszkiwała oraz rządziła Thay. Kolor jego szat wskazywał na to, iż był on członkiem Czerwonych Czarnoksiężników. Jednak jeśli posiadał tatuaż mocy, nie był on obecnie widoczny, gdyż mag miał narzucony na głowę kaptur. Jego czoło ozdabiała natomiast słota obręcz, w którą prawiono pokaźnych rozmiarów ametyst.
Towarzysząca mu osoba była przedstawicielką płci... pięknej. Zdecydowanie nie była czarodziejką, na co wskazywało jej ciężkie opancerzenie. Z jej twarzy ciężko było wyczytać w jakim jest nastroju. Była zirytowana, a może zwyczajnie znudzona? Natomiast dało się z całą pewnością zauważyć, iż w przeciwieństwie do swego towarzysza, nie była Mulan. Należała bowiem do ludzkiej rasy Rashemi. Jeśli przyjrzeć jej się bliżej, można było dostrzec na jej głowie tatuaż, który dla każdej osoby obeznanej z magią, pulsował lekką magiczną aurą.
Mag pokręcił głową z irytacją i wyciągnął niewielki dysk z wewnętrznej kieszeni swojej szaty. Chwilę przy nim majstrował w zamyśleniu, aż wreszcie zaklął cicho, choć niezwykle szpetnie.
- Wrota Baldura... Acamar nie potrafi nawet poprawnie rzucić zaklęcia teleportacyjnego. - Dysk ponownie zniknął we wnętrzu czarodziejskiej szaty, a mag wydał z siebie kolejne zirytowane westchnięcie. - Wygląda na to, że będziemy musieli jutro skorzystać z pomocy gildii podróżników. Na litość Mystry, jak można pomylić Waterdeep z Wrotami Baldura?
Mag w szkarłacie rozejrzał się po raz kolejny, tym razem dostrzegając płonące w okolicy ogniska oraz nieco większą grupę, zbierająca się przy jednym z nich. Wyglądało na to, że dominującą część grupy stanowiły... krasnoludy. Przewrócił oczami i pokręcił głową na boki.
- Cudownie, tego mi właśnie było trzeba. Towarzystwa kudłatych pokurczy... Chyba jednak przyjdzie nam tutaj spędzić noc. Mam tylko nadzieję, że będą potrafili trzymać swoje pchły przy sobie... Chodź, czasami trzeba poobcować z pospólstwem...
Ruszył w stronę grupy pewnym, a nawet władczym krokiem. Cała jego postawa wskazywała na to, iż urodził się w wysoko postawionej rodzinie i przywykł do tego, aby patrzeć na innych z góry. Jednak lata gier politycznych sprawiły, iż jego twarz nie zdradzała nawet odrobiny niechęci w stosunku do krasnoludów.
- Dobry wieczór - Skinął nieznacznie głową w stronę owej... zbieraniny. Jednak dwójce ludzi posłał nawet oszczędny, acz szczery uśmiech. Fakt, iż musiał teraz rozmawiać z przedstawicielami rasy niższej nie znaczył o tym, iż musi zapominać o dobrych manierach.- Jestem Saelos Lyundra, Czerwony Czarnoksiężnik, a to moja towarzyszka Zahra. Czy znajdzie się miejsce przy waszym ognisku? Obawiam się, iż pewien nie do końca kompetentny mag teleportował nas w złym kierunku.
Osobom bardziej obeznanym w świecie i handlu, nazwisko Lyundra mogło kojarzyć się z jednym z dziewięćdziesięciu głównych Thayańskich rodów. Ten konkretny słynął z wytwarzania doskonałej jakości cudownych przedmiotów magicznych.

(Wygląd postaci http://s15.postimg.org/q0ljiyv97/Czarnoksi_nik_twarz2.jpg (http://s15.postimg.org/q0ljiyv97/Czarnoksi_nik_twarz2.jpg))
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 25, 2015, 06:14:11 PM
Jak widać tego wieczoru naprawdę dużo podróżnych zdecydowało zatrzymać się w tymże miejscu. Nie stanowiła wyjątku i kolejna postać, która powoli nadjechała konno. Była szczupła, wysoka, okryta płaszczem tak, że dopóki nie podeszła całkiem blisko ogniska nie dało się zobaczyć szczegółów.
Zsiadła powoli z konia, nieco zmęczona podróżą, chociaż ruchy miała dosyć energiczne. Uwiązała zwierzę do jednego z mniejszych drzewek na uboczu, ale tak, by mieć je w każdym miejscu na oku. Dopiero wtedy rozejrzała się po okolicy. Jej wzrok przyciągnęła największa grupka, która chyba się właśnie powiększyła o dwie osoby.
Obie przyciągnęły jej uwagę, jako osoby obytej w świcie jak i obeznanej z magią.
W sumie, czemu by nie?
Podeszła bliżej, zdejmując kaptur z głowy, odsłaniając tym samym urodziwą, acz specyficzną twarz. Blada cera z oznakami błękitu, szpiczaste uszy, niebieskie włosy...Nie była może elfem, ale półelfem na pewno. W dodatku była wysoka, na pewno dorównywała wzrostem sporej liczbie mężczyzn. Oczy miała jasne, barwy błękitnego lodu.
Uśmiechnęła się lekko na powitanie.
- Można? - spytała po prostu; miała miły, melodyjny głos.
I chociaż wyglądała jak typowa podróżniczka, może poszukiwaczka przygód ze swoimi wysokimi, solidnymi butami, koszulą i kamizelką skórzaną oraz z prostym, brązowym płaszczem, coś w jej sposobie poruszania się mogło zdradzać, że jest kimś więcej. Zresztą, wszystkie jej rzeczy były przedniej jakości, chociaż nieco przykurzone od podróży, klamrę spinającą płaszcz zdobił zaś piękny opal.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 25, 2015, 06:25:27 PM
Na Moradina...kurwa...
Zaklął pod nosem widząc ile osób nagle przylazło do jego ogniska. A strudzony krasnolud chciał odpocząć po długiej drodze i najeść się do syta. Obejrzał uważnie każdego z nowych gości posyłając nieufne spojrzenie czarodziejowi z Thay oraz jego towarzyszce. Wiele podróżował i znał tych chciwców, a mówią, że to krasnoludy pazerne pokurcze i egoistyczne, psia mać tych czerwonych skurwieli.
-To się jeszcze okaże.
Rzekł jedynie nie trudząc się nawet na jakieś miłe powitanie w kierunku czarodzieja, który musiał się tu znaleźć albo przez nieszczęśliwy przypadek, albo przez złośliwość Moradina. W każdym razie żadnemu podróżnikowi nie odmówi miejsca przy swoim ognisku...o ile nie da mu powodów ku temu.
-Można, można, siadać nie pytać...
Rzekł kolejnej osobie machnąwszy ręką i nawet nie zwracając na niej większej uwagi, raz że osób już dość było wokół, ani przy takiej liczbie jedna osoba więcej różnicy nie zrobi prawie żadnej. Zaraz po tym upił łyk piwa i zerknął na rodaka uważnie.
-Kupiec?
Zapytał zerkając jeszcze raz w kierunku jego wozu.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Kass on May 25, 2015, 06:31:15 PM
Jeszcze przez kilka sekund po teleportacji miała mroczki przed oczami, ale będąc z konieczności przyzwyczajona do takich efektów, nie wpłynęły one na jej szybką ocenę otoczenia oraz zidentyfikowanie potencjalnych zagrożeń, które zresztą oceniła na mierne. W pobliżu znajdowała się jedynie grupka podróżnych, którzy właśnie zbierali się wokół ogniska.
Słysząc monolog swojego towarzysza nawet nie wywróciła oczami tylko uniosła z wyrazem niesmaku górną wargę.
- Mówiłam, żeby zabrać konie. - Mruknęła głosem nie obiecującym nic dobrego tego, przez kogo wylądowali na jakimś odludziu. - Najwyraźniej bez problemu, zwłaszcza jak jest się idiotą. - Z tymi słowy najwyraźniej wyczerpał się jej zapas słów bo kobieta zamilkła, nie komentując w żaden sposób decyzji maga o podejściu do częściowo nieludzkiej grupy, której zamiast tego przyjrzała się raz jeszcze, tym razem jednak poszukując broni, zarówno tej znajdującej się na wierzchu, jak i ukrytej.
Gdy Czerwony Czarnoksiężnik ruszył naprzód kobieta ustawiła się po jego prawej stronie i nieco z tyłu w pozycji typowej dla ochroniarza, pozostawiając sobie w ten sposób możliwość bezproblemowego władania mieczem wiszącym przy jej lewym boku, lub też kolczastym biczem wiszącym po drugiej stronie.
Ogólnie rzecz ujmując wojowniczka nie wywierała miłego wrażenia będąc zakutą w zbroję z pociemnianej blachy, na której w okolicach naramienników znajdowały się różnej długości, ale wyglądające na ostre, kolce. Znajdująca się w lewej ręce tarcza przyzdobiona była płaskorzeźbą przedstawiającą jakąś bestię była przez swoją właścicielkę niesiona tak, by przypadkiem nie zahaczyć o szaty maga lub o ciemno purpurowy płaszcz kobiety. Dziwnym mogłoby się wydawać, ze w pełni uzbrojony wojownik nie ma ze sobą hełmu, ale dzięki temu widoczny był tatuaż umieszczony na jej czole. Może więc pełen ekwipunek miał sprawiać funkcję raczej paradną? Mimo to sposób w jaki kobieta poruszała się oraz badała otoczeni uważnym spojrzeniem szarawych oczu nie wskazywał by była właśnie takim paradnym ozdobnikiem.
Po podejściu nie przywitała się z nikim obecnym, pozostawiając prowadzenie rozmowy Saelosowi.

Portret postaci: http://www.mediafire.com/view/c47br7mc87nh7k4/spiky_knightchick_by_grobelski-d72e4d8!!!.jpg
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 25, 2015, 07:02:11 PM
-Chleeeeb?
Spytała przeciągle z lekkim zawodem w głosie. Szybko jednak odchrząknęła i nie chcąc wyjść na osobę niewdzięczną poprawiła się:
-Chleb! Och, chętnie bym się poczęstowała! Wracam z Wrót Baldura do Przystani Nerimy, ale nie zaopatrzyłam się zbyt dobrze. Myślałam, że po drodze będzie więcej karczm czy czegoś, rozumiesz. Jak jechałam do Wrót Baldura to trafiłam na grupę najemników i byli tam wyznawcy naszej pięknej i mądrej Ognistowłosej Pani. Jak się dowiedzieli, że jadę do świątyni by zostać oficjalnie przyjętą do kleru – przerwała na chwilę, najwyraźniej bardzo dumna z faktu, że jest świeżo wyświęconą kapłanką Sune – to mnie zabrali ze sobą i dawali mi JEDZENIE. I wszystko. I picie, o. I się nie musiałam martwić, co nie? Ale teraz się zbyt dobrze nie wyekwipowałam. Mam ubrania na zmianę, no nie? Ale zapomniałam o jedzeniu. I wodzie. I posłaniach. I paru innych rzeczach. I dlatego teraz szukam kogoś kto też zmierza do Skraju i o mnie zadba! Oczywiście odwdzięczę się poradami miłosnymi, błogosławieństwem i w ogóle! We Wrotach udało mi się zeswatać dwie pary! Oooch, miłość jest wielka i dzięki naszej Pani rozprzestrzenia się na cały świat czyniąc go lepszym! Tyle par musi odnaleźć swoją drogę ku pięknu czystych uczuć i serc!
Dziewczyna ględziła bez przerwy, mówiąc w teorii do krasnoluda, a w praktyce obracając się do każdego kto tylko się dosiadał. Ostatnie słowa wypowiadała już do niebieskowłosej półelfki i ogolonego chłopaka z mieczem dwuręcznym, a w jej oczach widać było prawdziwą pasję. Z innej beczki – miała dość irytujący głos. Bardzo piskliwy. I nie była jedną z tych osób, które mówią cicho. Każdy jej pisk mógł być dobrze słyszany przez każdego na polanie.
Przeniosła wzrok na Czerwonego Czarnoksiężnika i jego towarzyszkę. Niemal podskoczyła na pieńku, łapiąc się za melonik i wciskając go sobie mocniej na głowę:
-Spójrzcie! Tam gdzie podąża słowo Sune, tam od razu pokazują się pary zakochanych! Oooooch, miłość jest silna, miłość nie widzi różnic! Mag i wojowniczka, cóż za piękne połączenie! Miłość, która gorzeć może w ogniu walk o piękno, dobro i uczucia! Splecione dłonie czyniące czary i tarcza chroniąca ukochanego w chwili zagrożenia!
Piszczała, wpatrując się intensywnie w Saelosa i Zahrę i pokazując ich reszcie siedzących. Chyba nie do końca wiedziała (lub jej to akurat nie obchodziło) kim są Czerwoni Czarnoksiężnicy. Tak czy siak, była bardzo podekscytowana widokiem duetu, w jej mniemaniu, zakochanego po uszy i perfekcyjnie dopełniającego się.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 25, 2015, 07:12:48 PM
- Dzięki - dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem słysząc przekleństwa krasnoluda. Już miała usiąść, kiedy odezwała się kobieta z ogniska nieopodal.
Na jej słowa półelfka wzruszyła ramionami - gest mogący oznaczać wszystko jak i nic.
Ale przysiadła na wystającym korzeniu tak, że była niedaleko jednego jak i drugiego ogniska i widziała wszystkich. Przysiadła pozornie swobodnie, była jednak osobą czujną, jej ruchy były przemyślane, a oczy przesuwały się po osobach wokół ogniska. Jej największe zaciekawienie wzbudziła zdecydowanie dwójka: wojowniczka i Czerwony, chociaż jej twarz była raczej spokojna i niewiele zdradzała.
Przy okazji, jeśli wojowniczka szukała wzrokiem broni, to niebieskowłosa miała jedynie widoczny sztylet przy pasie. Sakwy i torba wyglądały raczej niegroźnie, chociaż kto ją tam wie...
- Alkohol jest, a więcej naczyń? - niebieska odezwała się do gościnnej półelfki. Dało się słyszeć w jej głosie delikatny(bo skuteczne zwalczany) ale jednak, akcent z Cormyru.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Shagarot on May 25, 2015, 07:49:19 PM
Kompania faktycznie robiła się... coraz liczniejsza. W dodatku Saelos dostrzegał kolejnych przedstawicieli innych ras. Tym razem były to jednak Pół-elfki i cóż... ich widok nie przeszkadzał magowi nawet w najmniejszym stopniu tak, jak krasnoludy. One przynajmniej w połowie były przedstawicielami odpowiedniej rasy. Było nie było, w Thay niektórzy pól-elfi niewolnicy zdobywali wolność i byli akceptowani, jako obywatele... choć niskiej warstwy społecznej. Jednakże jego oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy usłyszał słowa młodej kapłanki Sune.
- Miłość? - Przeniósł wzrok na swą towarzyszkę i zlustrował ją spojrzeniem od stóp, aż po czubek głowy. Ramiona maga zaczęły trząść się konwulsyjnie, a chwilę później z jego ust wydobył się śmiech. Z początku był on cichy, niemal dystyngowany, a jednak już po paru chwilach przybrał na sile i z całą pewnością był dobrze słyszany przy wielu innych obozowiskach. - Muszę Cię rozczarować dziewczyno, ale pomiędzy naszą dwójką nie ma miejsca chociażby na iskrę miłości. Choć zdawałoby się... iż kapłanka bogini miłości powinna dostrzegać takie rzeczy bez trudu i nie wyciągać pochopnych wniosków? - Przekrzywił nieznacznie głowę przyglądając się nastolatce przez parę uderzeń serca, a następnie potrząsną głową i wzruszył ramionami. Spojrzał na elfkę siedzącą przy drugim ognisku, następnie tę stojącą obok niego... uśmiechnął się nieznacznie.

- Pozwolę sobie wysunąć kontrpropozycję... Po co poszerzać krąg przy ogniu, skoro można usiąść w o wiele wygodniejszych i bardziej... ludzkich warunkach? - Błysnął zębami w uśmiechu i sięgnął po przypięta do pasa tubę. Otworzył ją i wydobył z wnętrza pojedynczy zwój. Rozwinął go upewniając się, iż to właśnie jego szukał i pokiwał głową z zadowoleniem.
- Nie mogę zaoferować jadła, ani napitku. Jednak mogę zapewnić dach nad głową i wygodne posłanie do spania... a także stół i krzesła.
Obrócił się w stronę terenu, na którym nie znajdowało się żadne z obozowisk i zaczął skandować zaklęcie, zapisane na magicznym zwoju. Stał plecami do reszty grupy, ale nie zwracał na to uwagi. W końcu od czego była tam Zahra?
Magiczny zwój spalił się w blasku błękitnego płomienia, a magiczna energia uderzyła w niewielką polanę. Rozbłysnęło błękitne światło, a gdy zniknął po nim wszelki ślad... na polanie stał niewielki, parterowy dom z drewna, który posiadał nawet kominek! Saelos klasnął w dłonie, a drzwi zostały otwarte przez jakąś niewidoczną siłę... Spojrzał następnie na towarzystwo siedzące przy ogniskach i uśmiechnął się szerzej. Z jego postawy emanowała pewność siebie i poczucie wyższości, które zapewniał mu talent magiczny. Cóż, Thayanie nie słynęli ze swej skromności.
- Wszystkich chętnych zapraszam do środka.

(Użyte zaklęcie http://www.d20srd.org/srd/spells/secureShelter.htm (http://www.d20srd.org/srd/spells/secureShelter.htm) )
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 25, 2015, 08:06:17 PM
-Miłość?
Zapytał się unosząc brew do góry i spoglądając na niezwykle gadatliwą kobietę, po czym przewrócił oczyma wzdychając. Zaraz po tym Wrócił wzrokiem do swojego kufla z nieswoim trunkiem, aby zanurzyć usta w piwie. Lepsze to niż wychodzenie swoim zdaniem na przeciwko gadatliwiej i młodej kapłanki, której przegadanie nawet w ćwiartce było ponad jego możliwości. Póki co nadal liczył na w miarę spokojny wieczór...gdy nagle Czerwony Czarodziej zrobił coś za co gotów był mu nawet podziękować i to wręcz ze szczerą wdzięcznością. Wyczarowanie tej chałupy było czymś co wręcz uratuje jego skromne obozowisko przed zadeptaniem i splądrowaniem. Czy miał zamiar udać się do środka...nie, ale liczył na to, że reszta to zrobi i zostanie sam, na sam lub w niewielkim towarzystwie ze swoją potrawką i kuszą do polerowania.
-Zostajesz czy idziesz z resztą?
Zapytał się kapłanki. Skoro była głodna to jej nie przegoni przecież. Zaraz po swych słowach odłożył kufel i sięgnął do tobołka wyciągając lekko suchy chleb i nóż, po czym przystąpił do krojenia grubych pajd. Według jego oceny potrawka winna być zaraz gotowa.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Kass on May 25, 2015, 08:27:05 PM
Miłość. Sam dźwięk tego słowa sprawiło, że Zahra przybrała identyczny wyraz twarzy jak chwilę wcześniej, który jednak równie szybko znikł i zamiast tego przyglądała się atakowi śmiechu maga niczym dziwnej żabie, którą można poddać sekcji. Ot ciekawostka.
Oczywiście już po chwili wrócił do swojego normalnego stylu bycia, przy czym wyczarowanie z niczego domku było normą. Na dodatek całkowicie zbędną normą. Gdy on czarował, ona wystąpiła o krok naprzód, by na wszelki wypadek zasłonić pokryte czerwonym materiałem plecy. Gdy odwrócił się ponownie ona płynnym ruchem wróciła na swoją poprzednią pozycję.
Nie widziała sensu w marnowaniu zwoju na bandę pospólstwa, ale też nie widziała sensu w wypowiedzeniu swojego zdania na ten temat. W czterech ścianach przynajmniej łatwiej będzie jej upilnować "swojego" maga.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 25, 2015, 08:32:54 PM
Od gadania kapłanki Sune zrobiło jej się źle na duszy i na twarzy, która wykrzywiła się w rozbawionym i zniesmaczonym jednocześnie grymasie. Miała uczulenie na taką nieskomplikowaną radość i głupotę, ale no cóż, jak się już powiedziało a, to trzeba też i z.
Patrzyła sobie spokojnie jak Czerwony czaruje. Gdy skończył, wstała ze swojego korzenia.
- Brawo, piękna chatka - powiedziała z nieco szerszym niż wcześniej uśmiechem. Powiedziała to uprzejmie i mile, ale czy to był rzeczywiście komplement? Subtelny, delikatny błysk w oczach zdradzał, że nie do końca. Może po prostu niełatwo było jej zaimponować.  - Ja ze swojej strony mogę zaoferować...więcej alkoholu, bo sporo nas tutaj się zrobiło - zaoferowała, położywszy rękę na torbie. Torba nie wyglądała, jakby mogła pomieścić zbyt wiele rzeczy, ale półelfka otworzyła ją i wyciągnęła pękatą butelkę pełną trunku, nie otworzoną jeszcze. - Mam nadzieję, że lubicie brandy z Moonshae - dodała z kolejnym uśmiechem.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Karg on May 25, 2015, 09:30:21 PM
Miecznik słysząc zgodę krasnoluda, położył dwuręczny miecz na ziemi i już chciał rozpinać pas, by ściągnąć resztę uzbrojenia. Jednak wtedy pojawił się mag i całe to czarowanie. Nigdy nie lubił magów. Matula zawsze mówiła... Jeśli czegoś nie rozumiesz lepiej do tego nie podchodź. Tak też wolał zrobić z propozycją czarownika. Owszem dom i cała ta przyjemna otoczka, nie była by zła. Ale jednak cholera to wie, czy to za chwilę nie wybuchnie, czy nie zacznie wierzgać na wszystkie strony. Wszak to magia... Spojrzał w stronę maga... i z uśmiechem od ucha do ucha i przymrużonymi oczyma odpowiedział mu.
-Wie pan gdybym chciał siedzieć w domu to bym z niego nie uciekał...
Po chwili jednak dotarła do niego propozycja kobiety z drugiego ogniska... Uśmiechnął się tym razem szczerze i podniósł miecz. Co ciekawe gdy się schylał teraz i wcześniej gdy kładł broń lekko stęknął i syknął z bólu. Widział na twarzy krasnoluda że zbytnio nie był zadowolony z całego towarzystwa jakie się zebrało u niego, więc nie będzie chciał mu przeszkadzać. Przynajmniej nie miał powodu.
-A ja się z wielką chęcią napiję... dawno już nic mocniejszego w ustach nie miałem.- "A bardzo by się przydało zachlać mordę" Pomyślał.
Podszedł do drugiego ogniska, ostrożnie odłożył ostrze i po chwili odpiął pas i reszta uzbrojenia spoczęła koło dwuręczniaka. Usiadł powoli i syknął już głośniej. Usadowił się w końcu i ściągnął z pleców tobołek. Zaczął w nim grzebać i w końcu wyciągnął z niego torebkę z sucharami i suszoną wołowiną, oraz pusty drewniany kubeczek. Był gotowy na nocowanie...
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 25, 2015, 11:28:12 PM
Hałasy i zapach ogniska spowodował, że nawet umarli by wstali ze swych grobów, a takim umarłym był właśnie blond włosy mężczyzna. Leżał sobie nieopodal na trawce próbując usnąć, jednak tego dnia chyba nie będzie mu to dane. Podszedł wolnym acz twardym krokiem do towarzystwa i rozejrzał się po obecnych.
- Można się przysiąść? - Spytał zachrypniętym głosem po czym odchrząknął by lepiej mu się mówiło.
Nie wyglądał na kupca lub ochroniarza. Może zwykły podróżnik? W sumie nie wiadomo. Ważne, że jego ubiór był dość specyficzny jak na podróż bowiem miał na sobie skórzaną kurtkę sięgającą lekko poniżej tyłka, zwykłe materiałowe spodnie oraz wysokie buty prawie pod kolano. Dlaczego specyficzny? Bowiem nie były to tanie materiały. Buty ze skóry jakiegoś gada, a kurtka była bardzo dobrze wyprawioną skórą wołową. Ciuchy warte swoje na rynku, ale nie rzucające się w oczy dla chłopów, a zauważalne przez wyższe warstwy społeczne. Ciemne oczy mężczyzny spojrzały na tą, która nosiła symbol Sune przy swoim ubraniu, lecz na spojrzeniu się skończyło. Broni przy sobie nie posiadał.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Ellnasar on May 26, 2015, 12:16:41 AM
-Chciej się tu napić, z doborowym krasnoludzkim towarzyszem... Molrik zamilkł, a po chwili dodał.
-Zlecieli się tu jak muchy do gówna. Elf, pół elf, czerwone ludziki robiące dom z kartki papieru. Jeszcze orków brakuje do jasnej... przerwał, wstając i rozglądając się za jakimkolwiek śladem orków, po czym głęboko wciągnął nosem powietrze i usiadł. Rozumiem, żeby przysiadła się jedna czy dwie osoby, ale nie pięć... Zbulwersowany krasnolud, lekko kołysał kuflem martwo patrząc się w prawie pusto dno.
-Ja się nigdzie nie wybiera, rasnoludy, nie panienki, co nie umieją se w dziczy poradzić i muszą chodzić po wyczarowanych domkach. Poirytowany krasnolud zmarszczył ciemne krzaczaste brwi, podniósł swój kufel i następnie  skierował go w stronę kufla Ferthilda dodając tym razem po krasnoludzku:
Mam nadzieje, że ty się nigdzie nie wybierasz, bo na debila wyjdę.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 26, 2015, 02:36:47 AM
[Pozwolę sobie dołączyć w imieniu braku zasad]

Czarny nos Teski co chwila zanurzał się w wilgotnej trawie, szukając ulotnego zapachu czegoś, jak oceniła, niebywale smacznego. Fukając i posapując zmierzała stałym, lekko spiesznym tempem w kierunku niemrawych głosów które dobiegały jej spiczastych uszu. Była głodna. Nie zważając na oddalające się nawoływania jej kompana wydeptywała świeże ślady, przeskakując kolejne konary i wystające korzenie których ziemisty fetor zdawał się maskować przyjemną woń mięsa. Nieśmiały  podmuch wilgotnego wiatru oznajmił jej, że od źródła swej nagłej niefrasobliwości dzieli ją już zaledwie kilkadziesiąt metrów. Przyspieszyła nieco, jej umięśnione nogi doskonale odnajdywały drogę wśród topniejącej już gęstwiny. Długi język omiótł jej wargi, gdy w końcu przystanęła, spoglądając na nieznajome sylwetki zgromadzone wokół ognisk w oddali. Westchnęła niemal bezgłośnie, co zabrzmiało jakby odnalazła coś, za czym się stęskniła. Po chwil już kołowała w ich stronę trzymając się granicy lasu, niesamowicie podniecona tym, iż póki co nikt jej nie widzi. Między uszami przegalopowała jej myśl o zostawionym w tyle towarzyszu, jednakże głód skutecznie stępił poczucie winy. Raz jeszcze oblizała potężne kły i skradała się dalej, podwijając pod siebie puszysty, srebrny ogon. Za sobą słyszała strzępki znajomego głosu... który pozwoliła sobie znów zignorować.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Shagarot on May 26, 2015, 11:54:16 AM
W postawie Czerwonych Czarnoksiężników zawsze widoczna była więcej niż nuta pewności siebie i przekonania o wyższości nad innymi. Była to zapewne jedna z przyczyn, dla których nie byli zbyt popularnymi kompanami. Dlatego też reakcja owej... grupy, nie zdziwiła Saelosa. Jedynie utwierdziła w tym, czego był pewien od dawna. Nigdy nie zrozumie... prostych umysłów. Nie mniej jednak dostrzegł, iż przynajmniej jedna osoba rokowała tutaj jakieś nadzieje. Uśmiechnął się nieznacznie i pokiwał głową, zabawiając się przy tym końcówką swej brody.
- Brandy z Moonshae? Widzę, że ktoś tutaj ma dobry gust. - Jeśli usłyszał słyszał słowa, lub dostrzegł gest wykonany przez mężczyznę zasiadającego przy drugim ognisku, to nie dał tego po sobie poznać. Od tego byli Thayańscy Rycerze, aby Czerwoni Czarnoksiężnicy nie musieli przejmować się tak irytująco przyziemnymi sprawami, prawda?
- Zatem zapraszam. Miło mi będzie gościć panią w mych - niestety - bardzo skromnych progach. Choć owszem, są to dość niskie standardy, to obawiam się, iż w tej chwili nie jestem w stanie zorganizować lepszego schronienia.
Ruszył w stronę wejścia do wyczarowanego schronienia, gdy nagle zatrzymał się w pół roku, zastanawiając się nad dość ważną kwestią. W końcu jednak wzruszył ramionami i spojrzał na swoją wytatuowaną towarzyszkę.
- Też możesz się napić Zahro, tylko niezbyt dużo.
Nie był przekonany o tym, czy kobieta będzie zainteresowana takim trunkiem. Jednak znał ją na tyle, aby zdawać sobie sprawę, iż w takiej sytuacji, bez jego zgody sama nie spróbowałaby nawet sięgnąć po alkohol. Cóż, nie dziwił jej się. W końcu jej najważniejszym obowiązkiem było dopilnowanie, aby Saelos pozostał przy życiu. Czy istniało godniejsze lub bardziej zaszczytne zadanie, które mogło wypełnić jej życie? Nie, zdecydowanie nie.
W środku parterowego domu umeblowanie było proste, jednak wykonane porządnie. Osiem zydli stało przy stole, na którym było osiem pełnych zastaw obiadowych. W kącie stało proste biurko, a pod jedną ścianą znajdowały się cztery piętrowe łóżka. Był tutaj nawet kominek, choć obecnie zagaszony. Mag w czerwieni wykonał nieznaczny gest dłonią i kolejno trzy zydle odsunęły się od stołu tak, aby można na nich wygodnie zasiąść. Kolejny gest ręki i niewidzialny służący opuścił dom. Wrócił jednak po chwili niosąc drewno opałowe, które umieszczał w kominku. Nie był jednak nazbyt silną istotą, więc ten proces mógł zabrać nieco czasu. W tym czasie mag wskazał obu kobietom zydle. Pół-elfce przy stole, centralnie na przeciwko jego własnego zydla. Zahrze zaś po swej lewej stronie, na zydlu bliżej wejścia do domu. Sam usiadł i odetchnął oszczędnie.
- Proszę wybaczyć mi moje maniery, ale chyba nie dosłyszałem Pani imienia. Jeśli się nad tym zastanowić, być może nie dosłyszała pani również mojego własnego miana. W takim wypadku ponowna prezentacja jest, jak najbardziej na miejscu. - Skinął delikatnie głową w stronę swego gościa. - Saelos Lyundra, a to moja niezwykle wygadana towarzyszka Zahra. - Posłał wytatuowanej kobiecie lekko krzywy uśmiech. O ile doceniał jej zdolności bojowe i towarzystwo, nigdy nie mógł zrozumieć jej niezwykle oszczędnego sposobu wysławiania się. Podczas, gdy on bawił się słowami i formował je w długie, niezwykle kwieciste i barwne zdania... ona zdawała się nigdy nie otwierać ust, jeśli nie było to niezbędne.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 26, 2015, 02:49:30 PM
Dziewczyna wydęła na Czerwonego Czarnoksiężnika policzki, najwyraźniej oburzona podważaniem swoich kompetencji jako kapłanki bogini. Szybko jednak znalazła odpowiedź na zarzuty maga:
- Ooooch, smutni i nieszczęśliwi będą ci, którzy odrzucają miłość drugiej osoby! Miłość nie ucieka, miłość nie kłamie! Jej iskry... eee... iskrzą (!) wszędzie, gdzie są pary i nikt jej nie umknie, choćby się zapierał rękami i nogami! Oooooch, jakaż żałość jest tych, którzy wypierali się uczuć, a potem płakali rzewnymi łzami, gdy ukochana ginęła w ich ramionach, a oni nie mieli czasu by wyznać swą miłość! - szczebiotała głośno w uniesieniu, jednak ostatnie zdanie wypowiedziała już bardziej „praktycznym” tonem, bez takiego natchnienia – No. I nie ma co wybrzydzać! Gdyby twoja towarzyszka zdjęła zbroję i dała mi wziąć wymiary, to mogłabym jej uszyć jakąś ładną suknię, bo ten pancerz wygląda rzeczywiście dosyć zniechęcająco. Te kolce przy naramiennikach... można się na pewno nimi pokłóć przy przytulaniu! Hmmm...
Wbiła spojrzenie wielkich oczu o brązowych tęczówkach w Zahrę, taksując ją wzrokiem od dołu do góry. Przez chwilę była wyraźnie zamyślona i nawet się przymknęła. Gdy jednak mag wyczarował domostwo z pomocą zwoju, usta otworzyły jej się szeroko, jak u rybki, gdy ze zdumieniem obserwowała cudactwo. Wyjątkowo komfortowe cudactwo... Obejrzała się na resztę osób, które tłumnie dosiadały się do ognisk tworząc większy krąg. Słysząc pytanie Ferrthilda zaczęła wiercić się na pieńku i znowu wydęła policzki. Chyba nie była do końca pewna co ma zrobić. W końcu jednak, po chwili namysłu powiedziała cicho:
- Będzie im przykro, jeżeli nie wejdziemy! Ten zwój musiał być baardzo, baaaaardzo drogi i w ogóle. Pewnie użył go, by popisać się przed swoją towarzyszką! Ni-hi-hi~! Ja już znam takich co są susi... eee... chłodni? Chłodni na zewnątrz a mięciutcy i cieplutcy w środku! Muszę zadbać o nich! Sam widziałeś jacy są... raczkujący! Raczkujący gdy idzie o miłość! Potrzebują opieki! Och, Pani! Dajesz swej skromnej kapłance tyle okazji do czynienia dobra!
Zamilkła przez chwilę by nabrać powietrza, a gdy powróciła do mówienia, zmieniła już temat:
- Ale wrócę! Chcę tylko zobaczyć jak tam jest w środku! Tacy magowie pewnie się teleportują i w ogóle, jak chcą się gdzieś przenieść, a mnie od teleportacji kręci w nosie. Też jedziesz do Przystani Nemiry, prawda? Wyruszę z tobą! Tylko będziemy musieli się rano zatrzymywać przy jeziorkach i stawach. Muszę się mieć gdzie wymyć, prawda? Iiii potrzebujemy więcej ciastek, a mniej chleba. I może jakieś lusterko, zostawiłam swoje w kaplicy we Wrotach... Masz jakieś dodatkowe koce, prawda? No! To jesteśmy umówieni na przygodę! A teraz idę się zająć tymi nieszczęsnymi kochankami skrywającymi swe uczucia!
Powiedziała i wspierając się na ramionach siedzących przy niej krasnoludów, fiknęła do tyłu z konaru, zgrabnie lądując na palcach stóp i czmychnęła w stronę domku wyczarowanego przez Saelosa. Pewnie wkroczyła do środka, po czym zaczęła bez pozwolenia wściubiać nos gdzie się dało. Ostatecznie jednak skończyła przy kominku, z zachwytem obserwując lewitujące drewno, posłusznie znoszące się do paleniska.
- Panie magu! A ta chatka jak się zniknie się, no nie, to nie zniknie nas też? Bo od znikania szczypią mnie oczy, a moja przełożona będzie zła jak nie wrócę do kaplicy w porę! Tak tylko ostrzegam! Ma mięśnie jak... phi!
Prychnęła, gdy kolejne polana wleciały do kominka i nieco pyłu z paleniska wpadło jej do nosa. Nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę, że właściwie trzymała głowę w środku. Teraz ją cofnęła. Tak nawiasem mówiąc – ciągle się nie przedstawiła i nie wyglądało na to, by miała taki zamiar.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 26, 2015, 03:05:05 PM
Niechęć pozostałych, zwłaszcza krasnoludów do magii, Czerwonego czy elfów nie była dla niej zaskakująca, ale tylko sprawiła, że Niebieska stwierdziła, że odwiedziny w magicznym domu nie były złym pomysłem.
- Dzięki - odparła z lekkim uśmiechem w stronę maga. - Widziałam w życiu gorsze standardy, magiczna chata ma swój urok - dodała, wchodząc za Czerwonym do środka, zerkając tylko w przelocie na resztę "kompanii".
Będąc już w chatce rozejrzała się uważnie; sama nie miała okazji ani potrzeby do tej pory korzystać z tego konkretnego czaru.
Obecność kapłanki Sune nie była jej w smak, bo jej szczebiotanie było nieznośne. Uniosła jedną niebieską jak jej włosy brew w dezaprobacie,zerkając na dziewczynę z góry, ale nic nie powiedziała.
- Nie przedstawiałam się jeszcze - przyznała w odpowiedzi na jego wywód, siadając na zydlu, kątem oka tylko obserwując kapłankę.  Nazwisko maga jakby obiło się jej o uszy, nie okazała tego jednak. - Sulinae...Imden - przedstawiła się. Przed nazwiskiem lekko, nieznacznie się zawahała, jakby nie będąc pewną czy je podać. Mag mógł je jednak znać, rodzina Imden była dosyć znana i znacząca w Cormyrze no i zajmowała się głównie handlem. Co znaczyło, że Niebieska była wysoko urodzona. Nie do końca na to wyglądała, przynajmniej chwilowo.
Brandy stanęło na stole, a sama Suli po krótkim spojrzeniu na małomówną Zahrę i kolejnym na irytującą kapłankę przeniosła spojrzenie jasnych oczu na maga.
- Wspaniały popis umiejętności, jednak jak widać niedoceniony. Warto było? - spytała z lekkim, asymetrycznym uśmiechem, mając na myśli chatkę rzecz jasna.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Shagarot on May 26, 2015, 03:48:41 PM
Czarnoksiężnik przyglądał się nastoletniej, rozszczebiotanej kapłance z uśmiechem na ustach. W jego spojrzeniu widać było mieszaninę rozbawienia i politowania, z niewielką nutą irytacji. Lata temu pewna kobieta próbowała przekonać go do dogmatów Sune... widząc teraz, iż kler płomiennowłosej bogini rekrutował swoich członków w azylium, upewnił Saelosa w jednym. Podjął słuszną decyzję wyśmiewając tamtą kobietę. Choć sam przed sobą musiał przyznać, iż był estetą. Doceniał ładne rzeczy, a kapłanki Sune zawsze były przyjemne dla oka. Choć ta konkretna niezwykle dotkliwie raniła jego uszy. Byłaby niezwykle ładnym "klejnocikiem", gdyby tylko umiała zawrzeć te swoje usteczka i siedzieć cicho dłużej niż dwie sekundy.
- Na Twoim miejscu nie grzebałbym przy kominku, drogie dziecko. - Była wszak dla niego dzieckiem, nieprawdaż? Ledwie nastolatka, podczas gdy on już dawno temu przeżył trzy dekady i był na półmetku w kierunku czwartej. - Jest to najmniej stabilny element zaklęcia. Obawiam się, iż ostatnia osoba, która wsadziła tam głowę zbyt głęboko... zniknęła na dobre.
Nie patrzył nawet w stronę kapłanki, gdy mówił te słowa. Spojrzenie utkwił na swym drugim gościu, a delikatny uśmiech na jego ustach świadczył o tym, iż łgał. Jednak ta wiewiórka, która najwidoczniej nadużywała pobudzających narkotyków, nie musiała o tym wiedzieć, prawda? Miał jednak szczerą nadzieję, że od tego jazgotu nie rozboli go głowa... jednak zawsze istniało jakże piękne zaklęcie... uciszenie. Co prawda użycie go w stosunku do jednego ze swych "gości" byłoby nietaktem, dla tego nie miał zamiaru uciekać się do takich metod. Przynajmniej na razie.
- Imden? - Jego uśmiech wyostrzył się nieznacznie. Znacząca rodzina, która słynęła z handlu. Można powiedzieć, iż byli pewną niewielką namiastką Czerwonych Czarnoksiężników. Oczywiście nic nie mogło równać się z niezwykłymi i licznymi enklawami, które znaleźć można było w niemal wszystkich krainach Faerun... Mimo to, wyróżniało to ową kobietę na tle reszty pospólstwa, które zebrało się na owej polanie. Cóż, młoda kapłanka również się wyróżniała... choć w niezbyt pozytywny sposób.
Mag uniósł nieznacznie prawą dłoń i pstryknął palcami. Ostatnie polano zostało wrzucone do kominka, w którym po chwili pojawił się płomień. Niewidzialny służący zjawił się przy stole, otworzył butelkę brandy i rozlał ją do trzech srebrzystych pucharków. Zgadza się, trzech. Ktoś najwyraźniej uznał, iż rude dziewczę jest zbyt młode, aby pić takie trunki... lub móc docenić w pełni ich walory smakowe.
- Twoje zdrowie, pani Sulinae. - Uniósł nieznacznie pucharek, a następnie upił oszczędny łyk brandy. Jego uśmiech wyrażał w pełni zadowolenie, co do jakości trunku.- Odpowiadając zaś na zadane pytanie... Oczywiście, że było warto. Nawet gdyby nikt nie miał zamiaru skorzystać z mojej gościnności, nie miałem zamiaru spać na ziemi. - Zmarszczył brwi, jak gdyby sama idea odpoczynku bez chociażby minimalnego komfortu, była dla niego nie do pomyślenia. Nie po to studiował magię i wytwarzał magiczne przedmioty na sprzedaż, aby spać na gołej ziemi niczym jakiś... barbarzyńca. - Natomiast jeśli idzie o gości... zawsze przedkładałem jakość ponad ilość.
Przeniósł wzrok na swą towarzyszkę i odezwał się do niej w Thayańskim dialekcie.
- Jeśli to rude szczenię nie przestanie jazgotać niczym niewytresowana niewolnica na targu, pokaż jej delikatnie, acz stanowczo, iż moja gościnność ma swoje granice.
Mówiąc to uśmiechał się wciąż uśmiechał się, a jego głos był pogodny. Był niemal pewien, iż młoda kapłanka nie zna jego ojczystej mowy. Natomiast jeśli idzie o drugiego z pośród jego gości... był bardzo ciekaw jej reakcji, jeśli poznała mowę Thayan. Ponownie zbliżył do ust pucharek i tym razem delektował się dłuższą chwilę zapachem brandy, nim upił kolejny, już nie tak bardzo oszczędny, łyk trunku.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 26, 2015, 04:16:28 PM
-Tu mi dobrze.
Odzekł w ojczystej mowie wzruszając ramionami i kończąc krojenie chleba na kilka grubych pajd, po czym sięgnął po drewnianą miskę,cynową łyżkę i cynową chochlę, aby móc nałożyć zawartość bulgoczącego kociołka.
-Jak wolisz...ja nigdzie się nie ruszam póki co.
Rzekł do kapłanki , gdy postanowiła ich opuścić. Burknął jedynie pod nosem, gdy bez pytania oparła się o jego ramię i przełknął w ustach przekleństwo na temat nadpobudliwych ludzkich dziewcząt. Wzrok jednak uniósł gdy usłyszał nazwę jakiegoś cudacznego trunku, z którym dotąd nie miał styczności.
-Brandy...to jakaś kolejna woda po gnijących winogronach?
Zapytał marszcząc brwi pod kapturem.
-No więc...co Cię tu sprowadza...kupiec? Handel? A i masz jakieś naczynie, aby Ci nałożyć?
Zapytał mówiąc już po krasnoludzku skoro w większości zostali zostawieni na rzecz sąsiedniego ogniska lub magicznej chaty. Miło było w sumie móc otworzyć gębę do rodaka bez konieczności używania wspólnej mowy. Co do samej magii...nic do niej nie miał, zwłaszcza, że można było z jej pomocą ubić kilka goblinów, ale Czerwonych Czarodziejów nie darzył miłością ani zaufaniem.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 26, 2015, 05:27:57 PM
Może i blondasowi zrobiłoby się smutno, że nikt mu nie odpowiedział, gdyby nie fakt, że często do ostatniej chwili jest ignorowany nawet w swojej własnej pracy. Tak więc został on z krasnoludami uznając milczenie za zgodę do przyłączenia się do wspólnego ogniska. Słysząc krasnoludzką mowę raczej nic z niej nie zrozumiał, ale przynajmniej potrafił zidentyfikować dziwaczny język. Wyjął ze swojej kurtki srebrną papierośnicę po czym wyciągnął z niej jednego ze skrętów i odpalił go od odstającej z ognia gałązki. Zapach tytoniu i diabelskiego ziela powoli niósł się razem z wiatrem, a przybysz w tym czasie zaczął odczuwać jego efekty. Nie znał się w sumie na alkoholach o których oni tutaj mówili, jeno podstawowy podział znał: Nie klepiące i klepiące.
- Wszyscy tutaj do Przystani Nemiry jedziecie? - Zapytał w końcu po wypaleniu kilku machów. Ot trza się odrobinkę zapoznać w towarzystwie.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Karg on May 26, 2015, 06:03:39 PM
Miecznik pomasował lewy bok i spojrzał na mężczyznę który zapytał się go o ty czy wszystko w porządku. Wyszczerzył się do niego i odpowiedział po chwili.
-Taaak... bywało gorzej. Zresztą... to już przechodzi. Chociaż jeśli był by pan tak miły i by pan polał...
Wyciągnął w jego stronę rękę z kubkiem. Cóż co prawda mógł by sam sobie nalać, ale nie chciał już się ruszać, przynajmniej do póki alkohol nie zatrzyma bólu. Nie był on jakiś straszny, ale irytujący. Apogeum było kilka dni temu, miał gorączkę i nie mógł się ruszyć z miejsca. Całe szczęście spotkał jakiegoś kupca który wziął go na wóz i się nim zaopiekował. Możliwe że już by nie żył. Kupiec nie chciał nic w zamian, ale chłopak nie mógł pozwolić na coś takiego i zostawił mu większość swoich pieniędzy. Prawie nic ale zawsze coś, po czym ruszył w swoją stronę.
Odebrał swój kubek (Jeśli został napełniony) i na razie nie pił czekał na resztę.
-Połunowe Tarcze... brzmi groźnie...
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Kass on May 26, 2015, 06:14:15 PM
Towarzystwo robiło się coraz gęstsze. Całe szczęście, że Saelos był takim....tak niezwykle wymuskaną osobą i lada moment zrobi się luźniej. I ciszej.
Wkroczyła do wnętrza chatki zaraz za magiem i towarzyszącej mu półelfce nie reagując na 'pozwolenie' napicia się. Alkohol nie był czymś, za czym by przepadała zwłaszcza w otoczeniu nieznajomych, a już na pewno gdy jej podopieczny ma zamiar się napić. I Loviatar wie co jeszcze.. Już miała zamknąć za sobą drzwi, gdy niestety gadatliwa dziewczynka Sune postanowiła wpakować się za nimi, jednak Zahra jedynie skrzywiła się lekko przepuszczając ją obok siebie.
- Nie. - Była to najwyraźniej jedyna odpowiedź jakiej mogła się kapłaneczka spodziewać. Zostało to na dodatek wypowiedziane takim tonem, że kolejna propozycja tego typu zapewne skończyłaby się obrażeniami zdecydowanie fizycznymi. Dlatego też polecenie wydane w ich ojczystym języku sprawiło, ze  woku wojowniczki pojawiła się iskra satysfakcji poparta skinięciem głowy.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 26, 2015, 07:41:17 PM
Dziewczyna podejrzliwie spojrzała na kominek i cofnęła się od niego jeszcze bardziej. Najwyraźniej oględziny całego miejsca wypadły dość pozytywnie, bo wskoczyła na zydelek, dołączając do reszty towarzystwa. Okazało się jednak, że nie ma dla niej żadnego trunku:
- Hej! A dla mnie nic?!
Spytała z lekkim oburzeniem. Nie spojrzała nawet na butelkę brandy. Najwyraźniej chodziło jej o to, że w ogóle nie dostała żadnego napoju, a nie po prostu alkoholu. W sumie poprzednie określenie „drogie dziecko” pominęła milczeniem, więc chyba była przyzwyczajona do takiego traktowania. Słysząc, jak Czerwony Czarnoksiężnik mówi coś w obcym języku zmrużyła oczy. Nagle, wszystko zaczęło się łączyć w całość. Już rozumiała co tu się wyprawia.
Tuż po tym jak Saelos odezwał się po thayańsku do swej towarzyszki, kapłanka przyłożyła dłonie do ust i gwałtownie nabrała powietrza. Przez chwilę mogło by się wydawać, że zrozumiała co powiedział mężczyzna, stąd taka reakcja.
- Już łapię! - powiedziała konspiracyjnie do Sulinae obok której się rozsiadła. Oczywiście i Saelos i Zahra mogli usłyszeć co mówi, w końcu byli bardzo blisko. Kapłanka kontynuowała teatralnym szeptem – Och! Miłość jest płochliwa, miłość wymaga odwagi! Nasz gospodarz chce wywołać u swojej towarzyszki poczucie zazdrości i dlatego zaprosił dwie, młode, urodziwe kobiety, jakimi oczywiście jesteśmy! Och, miłość jest nieprędka, miłość dorasta w innych uczuciach! Cóż za niepoprawny plan! Z takich rodzą się wielkie tragedie i złe emocje! Wszystko zaplanowane od początku! Typowe dla magów! Pewnie teraz powiedział swojej ukochanej, coś w obcym języku, jakieś zapewnienie, że to nic takiego, że nawet mimo że są tutaj obce kobiety, to i tak... zapewnienie miłości, subtelne, aby reszta nie zrozumiała! Ni-hi-hi~! I... tak! I nie dostałam picia, abym mogła być dobrą przyzwoitką i opanować sytuację w razie problemów! Och, Pani! Jaką wielką odpowiedzialnością mnie obdarzasz!
Skończyła zwracać się do Sulinae niby-szeptem (bo przecież wszyscy „obgadywani” mogli usłyszeć to co mówi), po czym obróciła twarz ku Saelosowi. Na jej twarzy pojawiła się porozumiewawcza mina w stylu: „wiem o co tu chodzi i pomogę wam!”, po której, jakby nigdy nic, spytała:
- A co z jedzeniem? Umiesz wyczarować ciastka, nasz wstydliwy koch... mffufufu... prawie się zdradziłam, że o wszystkim wiem... eee... nasz przemiły i przesympatyczny gospodarzu?
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 26, 2015, 07:59:10 PM
Sulinae zdecydowanie nie zdążyła odpowiedzieć nic na słowa maga, bo została zaatakowana obecnością kapłanki, która usiadła blisko,z decydowanie za blisko. Suli aż odruchowo się odsunęła. Po całej kapłańskiej tyradzie spojrzała na dziewczynę z dezaprobatą w uniesionych brwiach, a brwi miała stworzone do unoszenia w dezaprobacie, ostre i kształtne.
- Przede wszystkim nasz gospodarz nie zaprosił dwóch kobiet. Jedną, owszem. Dziecko wprosiło się samo - odparła kapłance półelfka ironicznie i chłodno jednocześnie. Irytowała ją niemiłosiernie w tej chwili ta dziewczyna, poza tym narzucała się jej i zakłócała przestrzeń osobistą. Miała ochotę walnąć ją czymś ciężkim. Pod ręką były tylko zydelki.
- Poza tym mam wrażenie, że ci tutaj radzą sobie nieźle, ale za to na zewnątrz dwójka pryz ognisku ma jakieś problemy ze swoimi uczuciami. Nie powinnaś zająć się też nimi? - spróbowała takiego frontu, a jej głos stał się nieco milszy, choć było to sztuczne. Zmrużyła przy tym lekko oczy.
Kapłanka naprawdę działała jej na nerwy.

Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Shagarot on May 26, 2015, 08:28:57 PM
Twarz maga nawet nie drgnęła. Wysłuchał tyrady kapłanki w całkowitej ciszy, a jego oblicze zdawało się być całkowitym ucieleśnieniem spokoju i wewnętrznej harmonii. Zahra znała go już na tyle, aby bez trudu móc rozpoznać ten stan. Saelos właśnie walczył sam ze sobą, próbując powstrzymać nieotwartą chęć zapoznania kapłanki ze swym ulubionym zaklęciem. Ostatecznie westchnął tylko cicho i nie zaszczycając rudzielca nawet odrobiną uwagi, odezwał się do wytatuowanej wojowniczki.
- Zahro, wskaż pani drzwi.
Następnie ponownie przeniósł wzrok na swą pół-elfią rozmówczynię. Uśmiechnął się nieznacznie i upił kolejny łyk brandy.
- O czym to rozmawialiśmy, zanim tak brutalnie nam przerwano?
W chwili obecnej istnienie kapłanki nie zajmowało nawet ułamka jego świadomości. Polecenie zostało wykonanie i wiedział już, że ruda nastolatka nie będzie już długo znajdować się w tym samym pomieszczeniu, co on. Mógł więc poświęcić pełnię swej atencji gościowi, który na to zasługiwał.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Kass on May 26, 2015, 08:58:49 PM
- Z przyjemnością.
Ciekawym było, ze to właśnie obecność osób irytujących, gadatliwych i głupich najczęściej, w pewien sposób, wymuszało na małomównej z natury kobiecie konieczność odzywania się częściej niż by wolała w typowej sytuacji. Może i były to krótkie wypowiedzi, ale musiałby nastąpić coś bardziej nietypowego od upierdliwej kapłanki, żeby to zmienić.
W międzyczasie swoich przemyśleń Zahra zdążyła podejść w kilku dosyć długich krokach do zajmowanego przez nastolatkę krzesła i chwycić ją za ramiona, podnieść i złapawszy za wszarz w kolejnych kilku krokach dowlec ją do drzwi i wyrzucić z całej siły. Gdy dziewczyna już wylądowała to kobieta zmierzyła kapłankę zimnym spojrzeniem, niezachęcającym do powrotu i spokojnie wróciła z powrotem do chatki.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 26, 2015, 09:58:54 PM
Kapłanka miała zamiar odpowiedzieć Sulinae, ale w tym momencie padł rozkaz by wyprosić panią. Dziewczyna zrobiła smutną minę, po czym spojrzała przepraszająco na... półelfkę:
- Wybacz, ale najwyraźniej wystarczy im tylko jedna przyzwoitka. Nie przejmuj się! Zaopiekuję się Twoim trunkiem! Poza tym na zewnątrz są bardzo sympatyczni osobnicy, na pewno znajdziesz tam towarzyszy rozmo... huh? Haa!?
W tym momencie Zahra złapała kapłankę. Ta zadarła głowę do góry, patrząc na nią swoimi dużymi oczami:
- Czyli że... ciasteczka to temat tabu? Czy dobrze rozumiem, że...

[…]

Nagle wszyscy w obozowisku mogli zobaczyć jak drzwi do magicznego domku otwierają się, a ze środka rozległ się nieprzerwany potok słów:
- ...i wiem, że taki strój musi być bardzo frustrujący! Ale to nie kwestia figury! To zbroja cię pogrubia! Wiem, że twojemu ukochanemu było przykro, bo powiązał te ciasteczka z jakąś sugestią otyłości, ale grube też jest piękne! To znaczy... to kwestia stroju! Liczy się du... - Chwilę później, przez framugę drzwi wyleciała ze środka ciemnoskóra kapłanka. Najwyraźniej, w ciągu zaledwie paru chwil zdążyła doprowadzić osoby zebrane w wyczarowanym domku do szału i ci postanowili się jej pozbyć. Ktoś silny musiał ją wyrzucić ze środka, bo dziewczyna dosłownie leciała w powietrzu. Była zresztą bardzo lekka, dlatego złapanie jej za fraki i miotnięcie w dal, nie stanowiło większego kłopotu. Co najciekawsze – mimo swej sytuacji, dziewczyna wcale nie kończyła mówić. Gadała frunąc, a sam rzut nie przerwał ani na chwilę jej wywodu:
- ...sza! Tak w ogóle będę miała przez to siniaki! I ten, i wszystko da się zrobić! Tylko musisz zdjąć tą zbroję i dać mi wziąć wymiary, a wtedy uszyję odpowiedni strój i będziesz mogła jeść tyle ciasteczek ile tylko...
Dziewczyna, na chwilę przed upadkiem zrobiła mocny wymach nogą, obracając ciało oraz podpierając się piętą w pantofelku o ziemię. Przeniosła ciężar na palce i dostawiła drugą stopę na ziemi, ze stanowczym, pewnym obrotem, zwracając się ku drzwiom domku. Zrobiła to z gracją, której na pierwszy rzut nie można by się po niej spodziewać. Uderzenie nie było więc tak straszne jak mogłoby się wydawać.
- ...zechcesz, bez martwienia się o atrakcyjność w oczach ukochanego! Ups... nie powinnam tego była mówić przy wszystkich. To niegrzeczne. Przepraszam!
Zawołała do zamykających się z hukiem drzwi. Wylądowała przy jasnowłosym mężczyźnie w skórzanej kurtce, który palił skręta. Dlatego rozsiadła się przy nim i jakby nigdy nic zaczęła gadać do niego:
- Na czym to skończyłam? A, tak. I jedziemy do Przystani Nemiry razem z... no... imię mi wypadło. Z nim i z nim! - wskazała bezwstydnie palcem na Ferrthilda i... Molrika. Najwyraźniej miała zamiar wciągnąć w swoją drogę powrotną nie tylko nieszczęsnego krasnoluda, który chciał podzielić się z nią chlebem, ale też jego pobratymca. Który miał wóz. Wozy są wygodne. - I to będzie wielka przygoda, wiesz? Mam taką nadzieję. W sumie to może nie do końca, bo jak wrócę do Przystani to i tak będę miała wiele przygód. Znowu będziemy musiały organizować Wielką Rozkosz. Ach, tak mało osób przychodzi na nasze przyjęcia...! Ale będę się bardziej starała! I jeszcze na pewno Siostra Maxibicce każe mi wspierać drużyny poszukiwaczy przygód w różnych misjach. Bo to ważne! Bo mogą być cenne dzieła sztuki i w ogóle! Rozumiesz?
Dziewczyna przez cały czas mówiła do blondyna, z którym wcześniej nawet nie zamieniła słowa. Teraz, ględziła tak, jakby już wcześniej go znała i kontynuowała jakąś rozmowę. Była dziwna. Ale ładnie pachniała. Perfumami liliowymi. To zawsze coś!
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 26, 2015, 10:13:31 PM
Święty Panie, ależ ona pierdoli... - Taka myśl przeszła przez głowę blondyna, kiedy dziewucha wylądowała obok niego. Kapłanka Sune... Jakże odmienne dwie osoby obok siebie. Diabelskie ziele wchodziło mu w głowę, ale nie dość, żeby móc zignorować gadatliwą kobietę. Krasnoludy coś tam między sobą gadały, a on został niemalże solo z nią. Ciekawe bowiem mężczyzna śmierdział wódą i tytoniem. Dość srogo jak nawet na najgorsze standardy. Cóż... Pewnie w podróży lubił sobie ostro dać w palnik, a do tego upalić się jak diabeł. Jego oczy powoli zaczęły być malutkie, a i tracił powoli zorganizowanie swego umysłu. Pyszne diabelskie...
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 26, 2015, 10:22:25 PM
Brawo dla tej pani1 Suli spojrzała na Zahrę ze skrywaną wdzięcznością, bowiem uwolniła ich od gadatliwej kapłanki, która nie rozumiała znaczenia słów "przestrzeń osobista". A tę Suli bardzo ceniła.
Dziewczyna odprężyła się nieco i lekki, asymetryczny uśmiech wrócił na jej twarz.
- O spaniu na gołej ziemi. A raczej o fakcie, że byś tego nie zrobił - odparła, sięgając po swoją porcję brandy. Napiła się w końcu łyka swojego własnego alkoholu. Była też dosyć bezpośrednia, gdy zwracała się do niego, ale chyba będzie musiał to przeboleć. - W gruncie rzeczy jednak rozmowa dopiero się zaczęła, dlatego możemy wybrać dowolny temat. - dodała lekko. - Pogratuluję też sprawnego pozbycia się niechcianego gościa. - tutaj na chwilę błysnęła ząbkami w nieco szerszym uśmiechu. Nie była przesadnie gadatliwa, dlatego na tę chwile zamilkła, popijając brandy.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 26, 2015, 10:27:04 PM
Czworonóg wtenczas wciąż ostrożnie podczłapywał do całego tego galimatiasu. Skośne, bursztynowe ślepia wilczaka wtopione były w krasnoludy, zaś poruszone wodotryskiem zapachów nozdrza starannie odseparowywały i identyfikowały poszczególne z nich. Psisko było pokaźnych rozmiarów, ważyło na oko blisko czterdziestu kilogramów, jednakże pod osłoną nocy było niczym innym niż kolejnym, złowrogim cieniem. Znalazłszy się już dość blisko khazadów i reszty towarzystwa, wciąż za ich plecami, Tesk postanowiła postawić na cierpliwość. Wypatrywała tylko momentu, w którym gotująca się potrawka znajdzie się w odpowiednim położeniu. Przyległa do ziemi nadstawiając poczerniałych uszu i wnet wiatr przyniósł z zarośli znak obecności jej kompana, który dopiero teraz nieśmiało wychynął zza krzaku dzikiego bzu. Przez chwilę poczuła bojaźń - na pewno nie będzie zadowolony z jej poczynań - jednakże obietnica napełnienia żołądka tymczasowo wygrywała z lojalnością czy poczuciem obowiązku psa. W nieznacznej odległości zaś, na widnokręgu zamajaczył jeszcze jeden kształt. Rozmyty i niemrawy, jednakoż o wiele większy od rozmiarów suki.

No dobra, Tesk. Zobaczmy jak sobie poradzisz. - Mruknął do siebie mężczyzna, naciągając usta wątłym uśmiechem. Rosnące w nim zeźlenie powoli przeradzało się w żywe zainteresowanie dalszym ciągiem wydarzeń, toteż postąpił parę ostrożnych kroków naprzód, wciąż jednak pozostając możliwie niezauważonym.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 26, 2015, 10:45:03 PM
Gdy do jego uszu doszedł znajomy głos  kapłanki dobiegający znowu od strony domu krasnolud uniósł swój brodaty łeb i zerknął zza ogniska nie kryjąc...braku zaskoczenia ani rozbawionego uśmiechy. Dlaczego go nie dziwiło, że równie szybko jak tam wlazła została wyrzucona? Westchnął i zamieszał w kociołku zerkając na blondyna, którzy przysiadł do ich ogniska, ale nie przeganiał go. Dwie dodatkowe osoby jakoś przeboleje już, zwłaszcza, że ta ostatnia była nadzwyczaj spokojna i milcząca co w żadnym razie mu nie wadziło.
-Przygoda to będzie...jak nas kurewski deszcz złapie, wtedy nawet miłość nas nie rozgrzeje i ubrań nie osuszy.
Prychnął rozbawiony, po czym wcisnął miskę potrawki z pajdą chleba w dłonie kapłanki, aby mogła czymś zapchać usta i zamilknąć na chwilę. Widać i chłopakowi, do którego przywarła jak błoto do prosiaka nie w smak było tak gadatliwe towarzystwo.
-Ferrthild Tharath...do usług.
Przedstawił się wszystkim, po czym sapnął i powolnym ruchem spracowanych dłoni ściągnął z głowy kaptur odsłaniając długie, jasne włosy związane z tyłu rzemieniem oraz niestare, wręcz młode, krasnoludzkie oblicze, starannie wyciosane przez życie, jeśli miałoby się go oceniać pamiętając o jego rasie.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Shagarot on May 26, 2015, 10:53:24 PM
Dostosowanie się do swego rozmówcy było bardzo ważnym elementem nawiązywania nowych kontaktów. Skoro kobieta przeszła bez zastanowienia "na ty", Saelosowi pozostało jedynie dostosowanie się do tego. Oczywiście, wszystko zależało od tego, z kim miał zamiar rozmawiać. Gdyby w ten sposób odezwał się do niego jeden z krasnoludów... zapewne polałaby się krew. Jednak kobiety, a zwłaszcza takie, których nazwisko coś znaczyło, mogły liczyć z jego strony na dość sporą taryfę ulgową.
- Bądźmy szczerzy. Kto mając do wyboru spanie w wygodnym łóżku, z własnej woli wolałby spać na gołej ziemi? Cóż, być może barbarzyńskie ludy północy... - Wzdrygnął się na samą myśl o tym. Przywołanie bezpiecznego schronienia było dla Thayana niezwykle ważne. W swej tubie zawsze nosił przynajmniej dwa takie zwoje. Oczywiście, gdy musiał wyruszyć w dłuższą podróż - co zdarzało się niezwykle rzadko - miał odpowiednio pokaźny zapas magicznych zwojów.
- Cóż, jeśli zaś idzie o pozbywanie się niechcianych gości... - Spojrzał na wytatuowaną wojowniczkę i uśmiechnął się nieznacznie. - Zahra nie jest może nazbyt elokwentnym kompanem, jednak jej kompetencja i lojalność zdecydowanie rekompensują te braki.
Cóż, jej lojalności był akurat pewien. W końcu to on był magiem, który nakładał magiczny tatuaż na czoło owej wojowniczki. Odwrócił jednak od niej wzrok i ponownie skupił się na swej rozmówczyni.
- Powiadasz, iż możemy pokierować rozmowę w dowolnym kierunku? Dobrze zatem. Co taka interesująca osóbka, jak Ty, robi... tutaj? Zanim spróbujesz odbić to samo pytanie w moją stronę - mnie nawet nie powinno tutaj być. Pewien niekompetentny kretyn źle ukierunkował zaklęcie teleportacyjne. Gdyby to ode mnie zależało, byłbym już od dawna w Waterdeep. Choć... - Przyjrzał się kobiecie z nad pucharku z brandy i pozwolił, aby kąciki jego ust uniosły się w nieco szerszym uśmiechu. - Dobre towarzystwo wynagradza mi opóźnienia w podróży.
Jeszcze przez chwilę obserwował pół-elfkę. Coś chodziło mu po głowie, ale nie wiedział, co. Jakiś puzzel, który próbował wpasować się w odpowiednie miejsce. Skojarzenie pewnych faktów zajęło mu dużo czasu. W końcu rzadko opuszczał Thay, w którym panowała magokracja. Reszta Faerunu nie była aż tak przyzwyczajona do widoku magów i zastosowania magii w każdej sytuacji życiowej. Uśmiech maga poszerzył się jeszcze bardziej.
- Zwłaszcza towarzystwo osoby, która najwyraźniej jest nawykła do widoku magii.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Skaje on May 26, 2015, 11:12:50 PM
Suli miała bardzo dobre powody by być bezpośrednią. Konkretnie nie znosiła gdy zwracano się do niej formalnie, poważnie czy z tytułami. A mag jak widać podłapał jej sposób mówienia, co w gruncie rzeczy ją ucieszyło, chociaż nie okazała tego; jej twarz była ciągle spokojna, uważna.
- Odpoczywam w trakcie podróży. - stwierdziła niewinnie, po czym uśmiechnęła się, wiedząc, że to może nieco za ogólnikowe informacje. Uznała jednak najwidoczniej, że nie jest to żadną tajemnicą co robi w okolicy, kontynuowała więc. - Ja wracam z Waterdeep. Jadę do Przystani Nerimy. - dodała nieco bardziej konkretnie. Skinęła mu głową lekko i uśmiechnęła się delikatnie w odpowiedzi na komplement o byciu dobrym towarzystwem, jednak uśmiech ciągle był asymetryczny, jakby ciągle podszyty kpiną czy rozbawieniem. Lub jednym i drugim. Widocznie to była jakaś stała maniera, która nadawała jej nieco mniej poważnego, ironicznego tonu.
Na jego "odkrycie" zareagowała zaś lekkim wzniesieniem naczynia z brandy.
- Brawo za bystrość - pochwaliła go, chociaż znowu nie była to do końca pochwała. - Owszem, nawykłam. Mogę też dodać, że ktoś, kto tak partaczy zaklęcie takie jak teleportacja nie powinien chyba więcej rzucać żadnych czarów. - prychnęła lekko z dezaprobatą. -Chociaż, oczywiście, lepszy dąb przy drodze niż morze. Lub ściana. - zakpiła jeszcze, unosząc lekko brwi.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Karg on May 27, 2015, 12:06:37 AM
Obią kubek palcami, i chwilę zastygł wpatrując się w jego zawartość. Na chwilę znikł jego zadziorny wyraz twarzy i tak jakby posmutniał, ale dosłownie na chwilę. Wrócił do swojego poprzedniego stanu i spojrzał na mężczyznę.
-A no nie znam... Tam skąd pochodzę nawet o was nie słyszałem... aaa i podczas podróży, jakoś nie obiło się o uszy. Skąd idę... ostatnie duże miasto na mojej drodze to były Wrota... Później szczęście mnie i moją kompanię opuściło... Było nas dziesięciu. Wielcy najemnicy! Uchlaliśmy się w jakiejś wiejskiej tawernie. Któryś coś źle powiedział, ktoś kogoś zdzielił po mordzie... Mi się udało uciec z poobijanymi żebrami, ale moim kompanom... a to widły w plecy... a to rozszarpany przez psy... a to jakieś inne przyjemności. Nawet nie wiecie jak odważni potrafią być wieśniacy, jak mają przed sobą przeciwnika który ledwo trzyma się na nogach. Wszystkich chyba nie dopadli... mam nadzieję... trzech widziałem jak ubijają... ale reszta... ehh... mniejsza...
Znów zapatrzył się w kubek i tym razem przysunął go do ust i wypił wszystko duszkiem. Po chwili uśmiechnął się do kobiety i odpowiedział jej.
-Dokąd idę? Gdziekolwiek... przed siebie...
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Ellnasar on May 27, 2015, 12:48:51 AM
Kurweski deszczyk powiadasz... Molrik zamysłił się, przybierając bardziej mądry wygląd twarzy, niż dotychczas. Wyjął miskę z plecaka o kolorze ciemnokremowej skóry.Kurewski deszczyk to był wtedy, gdy z moją łajbą natrafiliśmy na sztorm w Morzu Wewnętrznym. Do tej pory czuje w kościach tamte wydarzenia. Kapuśniaczek to ja nosem wciągam, a rzycią przepuszczam Kończąc wywody na temat deszczu przystawiając drewnianą miskę, koło garnka z gulaszem. A teraz drogi bracie, do Wrót Baldura z wyładunkiem zmierzam, a później kto wie. Pojechał bym, do Wielkiej Rozpadliny odwiedzić rodziców i ziomków Nie czekając, aż Ferthild nałoży jedzenie, Molrik "pożyczył" chochlę ostrożnie nalewając do miski pokarm. Smaczne, jak na kuchnię polową, skomentował posiłek tym razem w mowie wspólnej. A ty gdzie się wybierasz? Zapytał z zaangażowaniem. Brakowało mu krasnoludzkiego towarzysza do kufla i do bitki. Pech prześladował kupca, mało kto z krasnoludów chciał podróżować z Molrikiem.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 27, 2015, 01:54:07 AM
Tesk była już mocno zniecierpliwiona i znudzona biernym uczestnictwie w kolacji. Oddychała równo i płytko, podczas gdy jej wnętrzności tańczyły szaleńczo od nadmiaru aromatycznego powietrza. W końcu, gdy jeden z krasnoludów jął raczyć się ugotowanym mięsem, popielato-czarna bestyjka niemal bezgłośnie wystrzeliła w jego kierunku. Pojawiła się przy nim jak gdyby znikąd, szybkim ruchem pyska wytrącając mu parującą miskę z objęć. Wylaną zawartość zaczęła pospiesznie połykać, by w końcu od truchtać odeń na parę kroków wciąż niemal dławiąc się jedzeniem. Była z siebie niesamowicie zadowolona a smak potrawki w jej odczuciu rekompensował każdą karę, jaką mógłby wymyślić jej pan. Ten zaś, chcąc nie chcąc, zaczął niespiesznie zmierzać w ich stronę. Wolałby nie ujrzeć Tesk w kałuży krwi i gulaszu, niezależnie od tego jak bardzo lekkomyślnie się zachowała. Podejrzewał, że baryłkowate brodacze nie są na tyle szybkie by ją złapać, jednakoż doskonale wiedział, jaką miłością pałają do swej strawy. Ogromna, mierząca grubo ponad sześć stóp postać kryjąca się pod peleryną z kapturem maszerowała ku ognisku. Można było ujrzeć kilka brzechw wystających nad prawym barkiem, jak i długą rękojeść miecza tuż obok. Wciąż jednak był dość daleko, więcej szczegółów musiało więc poczekać.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 27, 2015, 08:50:12 AM
- Deszcz...?
Odparła na prychnięcie Ferrthilda a mina jej zrzedła. Oczywiście tylko na sekundę, bo zaraz znalazła pozytywny aspekt tej sytuacji:
- Deszcz jest piękny! Wiele romansów kończy się w deszczu, jak para całuje się w deszczu albo tańczy! Co prawda poza kartami książek musi to być baaaardzo irytujące. No patrzcie, całować się w deszczu, przecież zaraz woda wszędzie naleci i w ogóle. Ale przynajmniej nie będziemy musieli jeździć blisko jeziorek i rzek! Nazbiera się beczki do deszczówk... deszczówki do beczki i mi wystarczy, ja nie jestem jakaś taka ten, no nie? Umiem sobie poradzić w podróży!
Powiedziała piętnastoletnia dziewczyna, która nie zabrała ze sobą na wyprawę racji żywnościowych, wody ani posłania. Wzięła od krasnoluda miskę potrawki i chleb. Zmarszczyła nos, powąchała ostrożnie jedzenie... i zaczęła je energicznie pałaszować. Najwyraźniej jej wybredność była tylko na pokaz.
Wtem w pobliże „ucztujących” wpadło wilczysko, które upolowało jedną z misek jedzenia, opróżniło ją i umknęło. Dziewczyna pisnęła cicho, ale najwyraźniej nie ze strachu a z...
- Oooo! Patrzcie! Groźny wilczuś! Awww, jaki uroczy! I głodny!
… z zachwytu. Zaraz zerwała się ze swojego pieńka (gwałtownie odstawiając swój gulasz i wsadzając w usta pajdę chleba) i podskoczyła ku Tesk by ją... pogłaskać. Wielkiego, potężnego wilczura, który pewnie jednym kłapnięciem mógł odgryźć jej całe ramię. I jeżeli nikt jej nie zatrzyma, to to zrobi!
-Kto jest moim mysiem-pysiem~?
Spytała jeszcze (mimo pajdy chleba w ustach!), a jej ręka zaczęła zbliżać się ku głowie psa... Tak nawiasem mówiąc, to na środkowych palcach obydwu dłoni miała platynowe pierścionki. Podczas jej „wyrzucania” z domku można też było zauważyć, że pod chustą w serduszka nosi naszyjnik z jakimiś kamieniami szlachetnymi. Drobne, niewspomniane wcześniej szczegóły, zapewne niezbyt ważne. Ale pierścionek może być ciężkostrawny czy coś... tak tylko piszę, informacyjnie, na zapas...

Właściciel Tesk zmierzający powoli do ogniska, mógł zauważyć coś kątem oka na miękkiej ściółce. Ktoś najwyraźniej zgubił lub zostawił tu torbę. Gdyby mężczyzna zdecydował się na przejrzenie zawartości, znalazłby tam jakieś ubrania, skrawek materiału, pustą fiolkę i... sakiewkę ze srebrnikami. Torba pachniała tulipanami, pies wcześniej jej nie wyczuł bo wiał wiatr z innej strony, poza tym leżała nieco na uboczu, przy wonnym mchu.
Co zrobi właściciel wilczura? Zignoruje torbę, weźmie ze sobą, zabierze tylko jej zawartość...?
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Ellnasar on May 27, 2015, 08:57:25 AM
Co za kurwiszon jeden, zajebał mi moją strawę? Krzyknął rozzłoszczony krasnolud, a jego brwi zmrużyły się i zaczął rozglądać się w okół się. Dostrzegłszy cień z jego misą krasnolud wstał, kierując się wprost do wilka, który zabrał mu jego posiłek. Ciężkimi butami, zaznaczył, że jest wielce zły, a jednocześnie jego usta ułożyły się do lekkiego gwizdu. W mgnieniu oka, z wozu wyskoczyło dwóch uzbrojonych barczystych osobników w pikowanych skórzniach, którzy natychmiastowo pojawili się tuż przy jadłokradzie. Oddawaj moją misę i moje żarcie. Wysyczał krasnolud przez zęby, nakręcając siebie coraz bardziej. Z tyłu mniej zauważony osobnik, zaczął mały obchód wokół obozu w poszukiwaniu niebezpieczeństw.
[Jak tu działa walka? :D]
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 27, 2015, 09:38:34 AM
-Gdzie nogi poniosą...ale na pewno nie na kurewskie morze.
Odpowiedział nie ganiąc rodaka za to, ze bez pytania sięgnął po chochlę. Nie zdechnie tutaj tylko dlatego, że zje później, mniej i chłodniej, bywało gorzej jak na przykład w Dolinie Lodowego Wichru, a jak dotąd nieźle się trzyma on i jego broda...ale kurewskich bydlaków rzucających się krasnoludy i ich żarcie na pewno nie ścierpi. Co prawda nim Ferr zdążył sięgnąć po broń skurwiel zwiał, ale gdy właściciel zwierzęcia zbliżał się w kierunku ogniska w dłoniach brodacza znajdował się już trzonek porządnego, naostrzonego topora.
-To teraz kurważ mać podaj dobry powód, aby na miejscu nie zapierdolić Twojego kundla!
Zawarczał w kierunku przybysza mając głęboko w rzyci to jak wysoki był. Jak dla niego nieważne jak wysoki był rąbnięty toporem po nogach upada równie malowniczo. Kątem oka zerknął w kierunku kapłanki, która wybiegła w kierunku zwierzęcia z wprost przeciwnym zamiarem niż oba krasnoludy.
-Na Moradina...jaki cudem ona kurwa dożyła swojego wieku...
Zapytał w ojczystej mowie rodaka nie spuszczając jednak wzroku z przybysza i choć pozycji póki co nie przyjął do walki widać było, że khazad miał styczność z walką, a topór nie był mu obcy. Walka była jednak dla niego ostatecznością, wpierw wolał usłyszeć co tym sądzi właściciel pchlarza.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 27, 2015, 09:59:44 AM
Wilk, wilczur, bestia... Jedno gówno w sumie. Dla blondasa mało było rzeczy, które go zaskakiwały w lasach czy miastach, chociaż całej fauny dzikich miejsc nie znał. Nawet go trochę rozbawił fakt, że wytrącenie miski z żarciem było wystarczającym powodem do wszczęcia awantury przez krasnoluda, ale każdy ma krótszy bądź dłuższy lont do spalenia.
- Spokojnie krasnoludzie. Nałóż sobie drugą michę, a zostawcie kundla w spokoju. - Rzekł tonem spokojnym, ale jakby nie znoszącym sprzeciwu.
- Wiem przecie, że wojny wybuchały z głupszych powodów, ale to nie czas i nie miejsce na napierdalanie się. Wszyscy są w drodze, zmęczeni i połowa pewnie pijana. Daj żyć bo może ten zwierzak kiedyś ci rzyć uratuje. - Oho. Włączyło się filozofowanie po diabelskim chwaście. Wódeczka by się przydała do kompletu.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Ellnasar on May 27, 2015, 03:31:10 PM
-Ścierpię zniewagę, ścierpię wyzwsika, niech się chędoża mam ich w rzyci Krasnolud zbliżał się do wilczura, spluwając pod siebie.Ale jedzenie, to rzecz, za którą nie wybaczam. I niech Wielmożna Waukeen pomoże i Kowal Dusz dopomogą mi bym nic temu wilkowi zrobił. Molrik złapał się za złoty medalion. Jego twarz przybrała nieco ciemniejszy kolor, a usta ułożyły się w grymasie. Zacisnął mocno zęby i szybkim ruchem, nawet jak na krasnoluda, zabrał misę wprost z paszczy wilka, nie okazująć ani ksztu strachu. Obejrzał ją i mimo kłów zwierza, nie była aż w takim złym stanie. Zapłacisz mi za to, zagroził i skierował się do swego wozu, odsyłając dwóch ludzi na swoje miejsca. Idę spać, dzięki za towarzystwo. Tak jak mówiłem, z rana wyruszam do Wrót Baldura sprzedać to co mam przy sobie. Jeżeli chcesz się przyłączyć zapraszam. Będę czekać, aż słońce wzniesie się do połowy nieboskłonu. A potem? Moradin wie, słyszałem, że w Przystani Nerimy coś się święci. Warto by skorzystać. Po odejściu Morlik, krótką chwilę wpatrywał się w niebo, wyszeptał krótką modlitwę i udał się na spoczynek. 
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Kass on May 27, 2015, 08:36:28 PM
Z donośnym trzaskiem drzwi do chatki otworzyły się by ukazać błyskawicznie wychodzącą z wnętrza wojowniczkę, która wyjątkowo miała jakiś wyraz twarzy, a konkretniej niesmak. Po zamknięciu za sobą drzwi oparła się o nie i założyła ręce na piersi przyglądając się ponownie gromadkę zgromadzoną przy ogniskach. Natychmiast też zaczęła współczuć biednemu czworonogowi, który pechowo skupił na sobie uwagę tej jazgoczącej dziewuchy. Mimo wszystko nie ruszyła się z miejsca mając w duchu nadzieję, że nie będzie zmuszona wysłuchiwać koncertu z wewnątrz.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 27, 2015, 08:40:22 PM
Ferr patrzył na rodaka obserwując uważnie jego poczynania ze zwierzęciem, po czym prychnął i spojrzał na właściciela zwierzęcia chowając topór z powrotem za pas. Widać nie będzie potrzebny, a i sam czuł pewną ulgę, że nie będzie musiał z niego korzystać.
-Cóż...chyba tyle, jeśli o to chodzi, ale lepiej pilnuj zwierzaka.
Stwierdził widząc, że kwestia została załatwiona w taki oto sposób. Westchnął pomrukując coś pod nosem w ojczystej mowie i znów zasiadł przy ognisku krzyżując nogi, po czym zerknął na ludzkiego mężczyznę tuż obok.
-Kurwa...Gdybym nie był spokojny już doszło by do rękoczynów.
Prychnął kręcąc głową, po czym spojrzał na kapłankę. Upewniwszy się, że ta nadal żyła spojrzał na swojego ostatniego rozmówcę przyglądając mu się uważnie.
-Jak Cię zwą?
Zapytał o ile czasem przez nieuwagę jego imię nie umknęło mu, gdy nagle trzasnęły drzwi chatki, a ze środka wyszła ta strażniczka Czerwonego Czarodzieja...nie bardzo wiedział jak to interpretować...ale.
-Stawiam srebrnika, że kapłanka zaraz do niej pójdzie udzielać rad...co rzekniesz?
Zapytał nachylając się ku rozmówcy mówiąc szeptem, aby obie kobiety nie usłyszały jego słów.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Karg on May 27, 2015, 09:18:49 PM
Chwilę przyglądał się sytuacji z psem. W swoim życiu skrzywdził kilka osób. Znaczy zrobił coś komuś bez konkretnej przyczyny, natomiast zwierzęciu? Chyba nigdy. Na miejscu krasnoluda nie zareagował by tak ostro, to pewne. Wkurzony by był, ale nie na psa tylko na właściciela. No ale mniejsza rozmyślań nad tym okrucieństwem na zwierzętach. Nie jego potrawka, nie jego pies nie jego sprawa.
Spojrzał na mężczyznę i kobietę którzy wznieśli toast, za jego kompanów. Jedyne co z siebie wydusił to ciche, chyba słyszalne tylko dla siebie "Ta" Po chwili jednak nawiązała się ciekawa rozmowa... Rekrutują. Zamiast się błąkać jak smród po gaciach, mógł by do nich przyłączyć. Nigdy nie był typem bohatera w srebrnej zbroi, ale ci tutaj wydają się w porządku. Może czas by zdobyć jakieś stałe źródło dochodów... zmyślił się przez chwilę i dopiero pytanie kobiety wyrwało go z letargu.
-Co... aaa.. Ralen... ale wszyscy wołali mnie Sucharek...
Wyszczerzył się i palcem odsłonił lewy górny kieł który był lekko ułamany.
-Kiedyś jak byliśmy u jednego takiego kupca, jako ochrona karawany, w umowie był również prowiant, no tym prowiantem były tak twarde suchary że ułamałem sobie ząb... Mówisz że rekrutujecie? Co zapewniacie?
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 28, 2015, 04:11:11 AM
[Wybaczcie nieobecność, ciężki dzień.]

"Pchlarz" nie zajmował się wcześniej miską a jej wylaną zawartością, toteż krasnolud mógł spokojnie odebrać to, co zostało z jego posiłku. Ostało się nawet trochę mięsiwa i pomarszczony kawałek cebuli, lecz musiał być to naprawdę smutny widok dla, jak się okazało, tak wielkiego łasucha. Na widok nadchodzącego krasnala pies szczeknął łagodnie, jakby chcąc usprawiedliwić swój wybryk, przestępując z łapy na łapę i kiwając szarą głową niczym dziecko obserwujące latającą pszczołę.  Nie była agresywna i spokojnie poddała się ewentualnym pieszczotom kapłanki powarkując piskliwie, w swym głupiutkim psim duchu licząc, iż być może złagodzi lub powstrzyma ona gniew wielkoluda. Zaraz też zainteresowała się zawartością jej ust, próbując wyskubać jak najwięcej miękkiej bułki. Miała szorstki, psi język i nieświeży oddech. Pcheł jednak żadnych.

- Myślę, że ma to, czego chciała. - Odrzekł khazadom spokojnie olbrzym, odsłaniając surową twarz pokrytą drobinkami błota. Miał jasne, słomiane włosy uplecione w grube warkocze spływające wzdłuż czaszki, wygolone skronie i średniej długości brodę, rozdzieloną na trzy części. Błękitne oczy były duże i odrobinę wyłupiaste, co sprawiało, że spojrzenie Lorna skrywało w sobie pewną dzikość.
- Musicie nam wybaczyć. Za nami długa droga, a Tesk wciąż ma szczenięce zapędy.  -Wyjaśnił, lekko kiwając głową w stronę blondyna ze skrętem. W geście tym można było dostrzec bardzo oszczędne podziękowanie. Bagaż dziewczyny póki co zignorował. Jego ciekawość skradała magiczna chatka, która wypiętrzała się jakby znikąd w tak oszczędnych warunkach. Póki co jednak przemilczał jej kwestię.
- Nie życzymy wam źle ani nie przyszliśmy bruździć... mówię oczywiście za siebie. - Dokończył jeszcze, spoglądając spod krzaczastych brwi na Tesk. Ta jakby wyczuła spojrzenie i wydała z siebie pojedynczy, żałosny pomruk.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 28, 2015, 04:39:49 PM
Blondas odwzajemnił skinienie głowy dzikusa. Swoją drogą bardzo elokwentny, ale nie znał ów brudasa, więc nie spodziewał się takiej wypowiedzi po nim. Woń diabelskiego roztaczająca się wokół palacza była coraz to mocniejsza. Istotom nieprzyzwyczajonym do tego aromatu mogło się zrobić jakoś tak... luźniej, ale każdy ma inną wytrzymałość.
- Lepiej, żeby się już nic nie stało. Niskie chłopy mają tendencję do szukania bitki, a jeszcze większą do szukania bimbru i wódeczki. Zwłaszcza jak nie mają humoru. - Trochę czasu podróżował z krasnoludzką kompanią i robił interesy to wiedział. Taki trochę obieżyświat z tajemniczego blondyna.
- Dokąd zmierzasz wielkoludzie? - Spytał będąc ciekawskim. Minęło już parę dni odkąd otworzył do kogoś gębę, więc przyda się teraz nadrobić ten czas.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 28, 2015, 05:43:38 PM
Blondas wzgardził jego zakładałem, na co krasnolud...skory do bitki jak to sam ujął burknął coś w swojej ojczystej mowie, po czym zaczął sobie samemu nakładać potrawki chochlą. Trzymał jednak mocniej licząc się z tym, że futrzak dzikusa może mieć chrapkę i na jego porcję.
-Dobra...było minęło...
Stwierdził, po czym zabrał się za jedzenie przegryzając to nieco suchawym chlebkiem
-Nie chrzań tylko siadaj, a i pies niech podejdzie...byleby, żeby nie próbowała mi kraść jedzenia...rękę mam do pracy przy kowadle...nie do głaskania
Ostrzegł jeszcze do wielkoluda na przyszłość i wcisnął do ust dość spory kawałek wieprzowiny i zaczął przeżuwać powoli zerkając w kierunku sąsiedniego ogniska.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 28, 2015, 06:49:01 PM
Kapłan nie wzgardził zakładem krasnoluda, oj nie. Tylko gracz nie doczytał i taki mały kwiatek powstał.
- Aż tak dużo ona gada, że chcesz się zakładać krasnoludzie? - Zapytał w sumie zaciekawiony bo kapłankę wcześniej widział tylko przez chwilę. Blondas ściągnął z siebie kurtkę, a pod nią kryła się lekko zszarzała koszula wykonana chyba z jedwabiu. Drogi, acz bardzo wygodny materiał, lecz do walki jest do niczego. Zgasił niedopałek skręta o ziemię i ciekawskim wzrokiem omiótł po wszystkich wokół ogniska.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Karg on May 28, 2015, 11:54:35 PM
Kolejna chwila na przetrawienie słów jakie płynęły w jego stronę, od dwójki z którą rozmawiał. Spojrzał na sytuację jaka rozwinęła się przy drugim ognisku. Nie było źle... chyba się wszyscy pogodzili. Wrócił wzrokiem na ognisko i uśmiechnął się sam do siebie.
-Nie wiem... nie jestem typem wybawiciela i obrońcy. Bliżej mi do tych na których polujecie. Ale... nie mówię nie, z taką decyzją trzeba się przespać...
Wyszczerzył się i spojrzał na swój kubek. Chyba nadal nie był w nastroju do picia. Nie po tym co ostatnio mu się przydarzyło, po tamtej "przyjemności" będzie miał awersję do alkoholu na kilka miesięcy. Tak więc odstawił naczynie i sięgnął do worka z suszoną wołowiną, pociętą w długie, cienkie paski. Wyciągnął jeden i szarpnął go zębami i zaczął żuć. Słysząc ostatnie słowa mężczyzny lekko się zdziwił.
-Służycie do śmierci? Na co się przyda taki chociażby dziadek z mieczem?
Pytanie wypowiedział udawanym głosem starca, a trzęsące ręce podkurczył do piersi. Po chwili znów się wyszczerzył i ponownie szarpnął kawałek mięsa.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 29, 2015, 02:40:08 AM
Olbrzym przekrzywił lekko głowę, masując dłonią obolały kark. Pod płaszczem zauważyć było można skrawek skórzanego napierśnika przeciętego workowatą torbą i gruby pas z pokaźnych rozmiarów zaśniedziałą klamrą w kształcie głowy wilka.
- Mieliśmy nadzieję dotrzeć do Beregostu, jednak napotkaliśmy... hm, drobne kłopoty. Trakty są niespokojne, więc okrążyliśmy je cisnąc przez las. Rozważałem wędrować aż do świtu, ale skoro mamy tu ogień...
Zastanowił się chwilę, po czym westchnął krótko. Sam był dość zmęczony, a odrobina głębszego snu na pewno dodała by mu sił.
- Odpoczniemy chwilę i ruszymy dalej.
Stwierdził w końcu, spoglądając na cudaczną chatę.
- Jesteście jakimś regimentem? Najemnicy? Straż? Może myśliwi?
Spytał, zdejmując z pleców pustawy kołczan i położył go na ziemi. Ani śladu łuku. Widocznie mieli awarię.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 29, 2015, 04:34:41 AM
- Hej! Nie bądźcie niemili dla piesełka! Pewnie był po prostu głodny!
Fuknęła na krasnoludy (ciągle mając w ustach pieczywo), osłaniając biedne zwierzątko własnym ciałem. Szybko jednak sytuacja została opanowana. Dziewczyna ostrożnie poklepała wilczura po głowie, ale gdy ten zaczął zbliżać się z pyskiem do jej twarzy, otworzyła usta, wypuszczając bułkę na ziemię, tak by zwierz mógł się posilić bez tykania jej jęzorem:
- Fuj!
Powiedziała marszcząc nos. Najwyraźniej lubiła głaskać nieznajome pieski, ale być przez nie oblizywana już niespecjalnie. Tym bardziej, że nie miała przy sobie żadnej chusteczki ani perfum. Ani mydła. Klepnęła wilczurka jeszcze parę razy po głowie i wróciła na swoje miejsce, obok blondyna. W całym zamieszaniu, nie zauważyła jeszcze, że Zahra wyszła z domku. Wojowniczka miała szczęście (jeszcze) i mogła delektować się spokojem.
- Jesteśmy nieznajomymi! - zakomunikowała piskliwie olbrzymowi, odpowiadając za całą resztę – Pani! Dzięki Ci, że rzucasz nas w krąg nieznanych charakterów, które z czasem połączą się więzami przyjaźni i miłości! Ooooch, miłość nie wybiera, miłość jest delikatna i niespodziewana! Gdzież można znaleźć więcej uczuć jak nie podczas romantycznych wypraw? Czemu jesteś brudny?
Przerwała nagle swój wywód, mrużąc oczy i patrząc na twarz wysokiego mężczyzny, pokrytą drobinkami błota. Reszta jej towarzyszy też nie była pewnie zbyt czysta, ale kapłanka zwróciła uwagę akurat na właściciela psa. Sama miała zaledwie nieco zakurzone pantofelki i nieco brudu na tyle sukienki. Reszta perfekcyjnie czysta. Wyglądała właściwie tak, jakby wcale nie podróżowała. Możliwe, że dopiero zaczynała swoją wyprawę.
- Miałam gdzieś chusteczkę w torbie, ale gdzieś mi się zawieruszyła, no nie? Bo zobaczyłam dwa krasnoludy i w ogóle, i wiedziałam, że mi pomogą w wyprawie do Przystani, i się podekscytowałam, bo w ogóle, i ten! Hmm... zaraz ją znajdę...
Powiedziała, po czym zeskoczyła znowu z pieńka i ruszyła mniej więcej w stronę, z której przyszedł wielkolud. Zagadka tajemniczej torby się najwyraźniej rozwiązała.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 29, 2015, 07:58:57 AM
Krasnolud szybko, i niezwykle skutecznie, opróżnił miskę z potrawką nie zostawiając nic do zmarnowania niemalże. Zaraz po tym odłożył miskę na ziemię przy ognisku, gdyby ktoś jeszcze chciał się uraczyć i nie miał własnego naczynia. Sam natomiast pociągnął łyk wody ze swojej manierki i spojrzał na olbrzyma słysząc jego pytanie.
-Przede wszystkim jestem kowalem...ale bić się umiem, więc jak i jako najemnik mogę popracować, gdy bieda w oczy spojrzy.
Stwierdził, po czym słysząc piskliwy głos kapłanki obejrzał się w jej kierunku i zaklął w swej ojczystej mowie, widząc, że póki co kobieta nie zauważyła ochrony Czerwonego Czarodzieja. Z westchnięciem i żalem sięgnął do sakwy po srebrnika, po czym wcisnął blondasowi.
-A żeby ci kutasa myszy i żuki wpierdoliły....
Rzekł pociągając nosem, po czym zerknął na olbrzyma, a potem na blondasa zauważając, że żaden z nich się nie przedstawił...chociaż jednego o to zapytał. Cóż, ich sprawa, przecież nie będzie z nimi podróżował dalej...chyba.
-Do Beregostu? W jakiej sprawie?
Zapytał znów zerkając w kierunku większego nieznajomego, a potem w kierunku jego psa.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Vitkacy on May 29, 2015, 11:05:45 AM
- Ha... Prawie się nie pomyliłeś. Prawie. - Zgarnął srebrnika od krasnoluda i uśmiechnął się szeroko. Moneta i tak nie miała dla niego większego znaczenia, ale teraz służyła mu bardziej jako zabawka. Taka mała rada od gracza: Piszmy konkretniej z kim gadamy bo wcześniej gracz myślał, że krasnolud gadał z innym krasnoludem.
- Czyli żaden z was nie jedzie do Przystani? - Zapytał skonsternowany. Myślał, że cała ta karawana podąża w jednym kierunku. Jakże łatwo jest się pomylić.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 29, 2015, 01:44:37 PM
//Rady od gracza:
1. Czytajmy uważnie, Morlik już sobie poszedł ładny kawałek czasu temu, więc jest jeden kraś.
2. Jak Ferr pyta się o imiona, to niech postacie się przedstawią, bo pisanie ciągle blondyn i olbrzym to mało ciekawe...//


Prawie...
Przeżuł to słowo w ustach, jakby było kwaśne niczym cytryna w occie. Ale zakład rzecz święta, trzeba było dać srebrnika, chociaż Ferr nie należał do tych, którzy chętnie oddają srebro czy złoto.
-Ja jadę...z Morlikiem i tą o to kapłanką...niech Moradin ma nas w swojej opiece.
Dodał już nieco ciszej, po czym oparł się łokciami o kolana i wbił spojrzenie w płomienie swojego ogniska gładząc przy tym dłonią swoją długą, jasną brodę.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 29, 2015, 02:48:59 PM
Lorn wysłuchał ich po kolei wysuwając ostrze z pochwy i wprawnym ruchem zatopił sztych w ziemi. Następnie zdjął płócienną torbę i zawiesiwszy ją na jelcu, zwrócił się w ich stronę.
- Fartem jest, że można jeszcze spotkać ludzi którzy nie rzucą się sobie do gardeł. Jestem Lorn. Z Luruar. W Beregost miarujemy osiedlić się na chwilę i obaczyć, czy aby na pewno jest tak spokojnie, jak mówią. Może ruszymy dalej na zachód i zbudujemy łódź, która poniesie nas dalej... Całe wybrzeże nęka chciwość i chore ambicje tutejszych... jarli. Z pewnością nie jest to ten sam zachód, o którym tyle słyszał.
Dokończył, przecierając zaciętą twarz dłonią. Suka po wtrząchnięciu pieczywa zaczęła najzwyczajniej w świecie żreć trawę. Na słowa barbarzyńcy na chwilę przestała to robić, lecz wkrótce znów nie mogła się wręcz powstrzymać.
- Myślałem, że od Wrót nie ma tutaj innych miejsc. Ale nasze mapy mogły być niedokładne.
Takie tyrady odnośnie punktów docelowych może i były nudne, ale jak łatwo było zauważyć większość osób przy ognisku to osoby praktyczne i twarde, nie zaś cudacy w zamszowych pantofelkach. Jasnowłosy wypuścił nosem trochę więcej powietrza niż zwykle, lekko nie dowierzając jej pytaniu.
- Jesteśmy w drodze już wiele dni, aż chyba straciłem rachubę. Szczęśliwie jednak kryzys miał nastąpić dopiero teraz.
Wyjaśnił rzeczowo, zbliżając się do ogniska by ogrzać kości.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on May 29, 2015, 03:23:29 PM
- Co jedziemy?
Rozległ się pisk nad uchem krasnoluda. Kapłanka wróciła już ze swoją torbą. Sięgnęła do jej środka, wyciągając małą, różowo-białą chusteczkę z inicjałami "A.F." i podetknęła Lornowi. Wychyliła się przy tym nad Ferrem, opierając nadgarstek o jego bark, tak, by mężczyzna mógł wziąć prezent bez wychylania się.
- Masz, obetrzyj się. Tylko potem to wypierz i mi oddaj! W kaplicy naszej Pani w Przystani. Przy okazji będziesz mógł złożyć datek, zbieramy już fundusze na Noc Śródlecia!
Dziewczyna znowu usiadła przy blondynie, a torbę położyła na ziemi. Wzięła swój gulasz, który cały czas stał na pniu, po czym zaczęła go znowu pałaszować. I przy tym gadać, nawet nie przerywając pożerania resztek chłodnego już posiłku:
- Na czym to ja? A, a tak! Jedziemy do Przystani, nie? Ja i... Ferr? Ferr! No, i ten jego kolega! W ogóle Ferr masz fajne imię. Podobne do mojego nazwiska! Mam po matuli nazwisko Furfur! Wiem, wiem, brzmi dziwnie i w ogóle nie brzmi calishycko, ale gdybyś znał moją matulę to byś się nie dziwił. Wiecie, że miała już sześciu mężów? I każdy z nich pechowo zginął. Zawsze musi mi dobierać takich ojczymów, którzy po dwóch latach wywalają nogi do góry. Ale cóż, miłość nie wybiera. Och, miłość jest wielka, miłość jest mnoga! No. I mówiłam już, że wracam właśnie z Wrót Baldura bo zostałam wyświęcona na kapłankę? Ależ się ucieszy moja przełożona! Tylko mam nadzieję, że mnie nie uściska. Ostatnio jak mnie przytulała to zgruchotała mi bark.
Gdy Lorn wspomniał o "kryzysie", dziewczyna najpierw gwałtownie nabrała powietrza, zasłaniając usta jedną dłonią, a potem odłożyła pustą już miskę po gulaszu na ziemię i wychyliła się ku mężczyźnie, opierając łokcie na kolanach.
- Hyyyy! O nie, kryzys miłosny! Trafiłeś w najlepsze ręce, wiem jak sobie poradzić z kryzysami miłosnymi! Po to tu jestem! Czemu akurat teraz ma nastąpić? Czyżbyś zaczął tęsknić za swoją ukochaną? Odkryłeś, że cię zdradza z innym? Znalazłeś inną damę swego serca i nie wiesz jak o tym powiedzieć poprzedniej?
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Sybirak on May 29, 2015, 10:49:35 PM
Wysłuchał słów Lorna przytakując co jakiś czas brodatym łbem, po czym zasępił się myśląc nad nimi i jednocześnie skubiąc dłonią włosy swojej brody.
-Wątpię, abyś znalazł to czego szukasz...przynajmniej w tych okolicach. Nie wspomniałeś jednak skąd pochodzisz Lorn.
Przyznał krasnolud, chociaż intuicja podpowiadała mu, że miał do czynienia z kimś z Północy, może nawet z doliny Lodowego Wichru. Był tam jakiś czas, a jeśli coś mógł rzec o tubylcach to na pewno tyle, że był to lud prosty, ale uczciwy, a przy tym krzepki. A takie wrażenie póki co olbrzym sprawił na krasnoludzie. Rozmowa w sumie zapowiadała się nieźle, gdy nagle wtrąciła się kapłanka i wszystko trafił pierdolony szlag. Krasnolud prychnął czując na swoim barku ramię dziewczyny i po raz kolejny słysząc jej podejrzenia co do źródła trosk wędrowca. Następnie wskazał Lornowi miskę oraz kociołek.
-Bierz, bo jej gadanie raczej prędko się nie skończy.
Stwierdził z lekka rozbawiony, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: goon on May 30, 2015, 02:48:38 AM
- Nie mogę nic obiecać. Cieszę się twoim szczęściem, zaś miłować przysiągłem tylko Tesk.
Odrzekł, nawet lekko rozbawiony szczebiotem młódki, jednak czy na pewno chodziło o psa? W każdym razie widać było, że woli oszczędzać słowa. I tak dość szybko znaleźli szczeliny w jego grubej skórze. Niedbale otarł czoło i policzki materiałem, po czym za pozwoleniem khazada zaczął nakładać sobie porcję strawy. Pies zainteresował się podarkiem - wyglądało to trochę, jakby chciał wywąchać w nim dziurę.
- Wcześniej trzymaliśmy się blisko północy. Żyliśmy w Marchiach, nieopodal Quaervarr, jednak w końcu dotarło do nas, że igramy z losem. Pal licho warunki, bo po prawdzie nawykliśmy do chłodu i zapachu palonego igliwia, jednak dzicz zaczęła być zbyt niespokojna. Zadecydowaliśmy, że lepiej wykorzystamy szanse tutaj.
Dokończył, wsuwając rękoma do ust trochę potrawy. Była przyjemnie ciepła i słona, a co najważniejsze obiecywała dobra regenerację zarówno ciała, jak i ducha.
Title: Odp: Pod koroną dębu
Post by: Angie on June 01, 2015, 07:36:10 AM
- Tesk? - spytała dziewczyna unosząc brew. Przeniosła spojrzenie z mężczyzny na psa, a potem znowu z psa na mężczyznę - W sensie, że... uuuuuu. Zakazana miłość? A może jest psołakiem? Ooooch, miłość jest nieprzewidywalna, miłość jest różnorodna! Ja rozumiem, całkowicie rozumiem! Moja matka też lubiła niekonwencjonalne związki! Umawiała się z druidzkim półorkiem, gnomem, pewnym magiem burzy, takim ogniowym tym... geneasi! A teraz jest w związku z wodnym elfem! To znaczy nie takim do końca, bo miał matkę chyba człowieczkę, nadążasz? No, i jest moim ojczymem, i pracuje jako strażnik miejski w Przystani! Ale nie jest zbyt rozmowny i w ogóle chodzi smutny. Próbowałam go rozweselić, ale mateczka powiedziała, żebym dała spokój bo to kwestia wody czy coś. Chociaż sama nie wiem, bo jak wylałam na niego kubeł wody to nie był zbyt zadowolo... och, to w sumie mogła wcale nie być woda...
Zagryzła wargę i namyśliła się.
- W sumie nie pachniało wodą tylko... ach, nieważne! Jak wrócę to wyleję na niego kubeł świeżej wody! I się upewnię, że to woda! Może rozpuszczę w niej jakieś perfumy? Na pewno się ucieszy z konwaliowych perfum. No. Ale o czym to ja... a, tak. Ferrrrrrr. - zeskoczyła z pieńka i podeszła od tyłu do krasnoluda. Oparła swoje łokcie na jego głowie. Różnica wzrostu między dziewczyną a Ferrthildem nie była raczej drastycznie duża (kapłanka była naprawdę niska jak na standardy swojej rasy). - To jak jedziemy? My, ten krasnolud tam co poszedł, blondyś i duży pan z psem, tak? I proooosto do Przystani? Za... pół godziny? Brzmi dobrze, prawda? Masz już plan? Gdzie wóz dla mnie? Masz ciastka? I pamiętaj, że musimy się tak zatrzymywać, bym rano miała dostęp do wody! Prawie jak rusałka, nihihi~! I, i, i... i chcę lusterko, bo nie mam. O.