Pan od Fajerwerków — sesja w Miejscu Spotkań
(planowany termin: 1 października 2016, od godz. 16.00)
Typ sesji: krótka
Czas trwania: — fabularnie: nie więcej niż doba
— realnie czas: ok. 8-9 godzin (sesja dynamiczna/real time w Miejscu Spotkań); kontynuacja w sesji „zwykłej” w NK
Dla kogo (gracze): zwolenników bardziej kameralnego klimatu, gdzie liczy się raczej: „kto?” i „dlaczego?”, a nie „jak” i „na jaką maszkarę?”; osób zorientowanych na wczuwanie się (wymagana dobra dyspozycja czasowa)
Dla kogo (postacie): osobników niegłupich i czujących (jednostki skrajnie upośledzone emocjonalnie, niebojące się niczego i niemające żadnych wątpliwości odpadają). Postaci nie powinny być elfami.
Liczba graczy: 4 osoby
Możliwe konsekwencje: średniego ryzyka
Przewidywane nagrody: niespodzianka
Tło: do Przystani Nerimy, w czas Obfitych Plonów przybywa Izerus Selfinder, wędrowny czarodziej-iluzjonista. Chuderlawy, wesoły, zadbany staruszek zabawia dzieci (jak i starszą gawiedź) drobnymi pokazami magicznymi, fajerwerkami i muzyką. Towarzyszą mu cztery atrakcyjne dzieweczki. Najmłodszym rozdaje zabawki i słodycze. Wreszcie postanawia zorganizować „pokaz specjalny” dla wybranych osób (postaci graczy), w namiocie cyrkowym na południe od miasta.
Wiedza niejawna (aspekty ukryte, utrapienia): TAK
PROLOG
— Szybciej, Miśka, szybciej! — Drobny, dziarski chłopaczek pociągnął za rękaw jeszcze drobniejszą dziewczynkę, prawie zdzierając z małej za dużą, matczyną kapotę. Spod włóczkowej czapki z uszami wyzierał piegowaty nos, zaczerwieniony tak z zimna, jak i gorących emocji. Biegnąc, chłopiec z impetem chlupnął w głęboką kałużę, błoto ochlapało sukienczynę jego towarzyszki, a jemu samemu lodowata woda wdarła się do butów. Też za dużych o jakieś dwa rozmiary. Pociągnięta, dziewczynka prawie się przewróciła. Omal nie wypuściła miedziaka, zaciskanego w spoconej dłoni. A przecież ten zaśniedziały krążek był teraz najważniejszy! Bez niego nie przedrą się przez kordon pleców, lędźwi, nóg, łokci i halabard. Za pokaz magicznych sztuczek należało zapłacić. Kwotę, co prawda, niewygórowaną, lecz...
...pieniążek z brzękiem, choć bezgłośnie na tle gwaru potoczył się po bruku. Misia zmartwiała, przystanęła. Zerknęła z lękiem na chłopca.
— Rany, co z ciebie za siostra! Dooobra... Nie przystawaj! — Przeszedł do konspiracyjnego szeptu i jeszcze mocniej szarpnął małą. Sam liczył z dziesięć, jedenaście lat, Miśka kilka mniej. Błyskawicznie dał nura pomiędzy kolana dorosłych, już nie oglądając się za siostrą.
— Hej, smarkaczu! — Obruszyła się jakaś grubsza jejmość, głosem o wiele cieńszym od talii. — Napłodzą, a potem nie chowają! — Chudy sługa zgiął się sztywno, podnosząc ładny wachlarz. Ozdoba była cała zapaćkana. Jejmość przeszła w rejestry bolesne dla uszu, jej równie zażywny towarzysz tylko westchnął, szukając spojrzeniem strażnika. Błysnęły kapaliny skrajańskich wartowników, któryś podjął próbę odszukania rodzeństwa. Wstrzymało go silne ramię i niecierpliwy szept. Wąsaty kompan machnął tylko dłonią. Bo oto gruchnął gong, buczenie tłumu ustało nagle i zgodnie.
Zaczęła się magia.
* * *
Przeszło lato, dogasała i złota, ciepła jesień, przechodząc w tę szarą i zimniejszą, gdy nie tylko starcom marzną stopy, zaś Aurylici i inni zimnolubni odnotowują szybszy puls. Przystani daleko jednak było do zamierającej ciszy. Na Obfite Plony zaroiły się trakty, bruk nie nadążał z przesyłaniem werbli terkoczących po nim wozów. Na wozach, furmankach, koniach, osłach, na własnych nogach, a nawet wieprzkach, zjeżdżali się i schodzili nie tylko handlarze. Obfite Plony wybuchły kolorem i mrowiem: istot, ras, języków i nominałów pieniężnych. Dzieciarnią, rozplotkowanym babińcem, zapracowaną strażą, jesiennymi kochankami i kompaniami najemnymi, szukającymi zarobku. Bądź też, a jakże, okazji do jego przepicia.
Wóz Pana od Fajerwerków był jeszcze bardziej rozklekotany, aniżeli liche chłopskie fury. Za to przystrojony wręcz bajecznie, we wstążki i tasiemki ze wszystkich chyba dostępnych materiałów i w każdym kolorze. Pasował do czarodzieja, który nosił długą, luźną, wygodną szatę wierzchnią ze ścinków w pstrych barwach. Na pierś spływała długa, śnieżnobiała broda, lśniąca i gładko rozczesana, skrywając nieco naszyjnik ze szlachetnych kamieni. Ametystów i szmaragdów wielkości przepiórczych jaj. Prawe oko przysłaniał jasny kryształ w złoconej obejmie. Zimny wiatr zerwał kaptur z kompletnie łysej głowy. Staruszek wcale się nie przejął, odsłonił w uśmiechu rząd zadbanych zębów. Tym uśmiechem zdobył sobie nie tylko dzieciarnię. Uśmiechem i czterema dziewczętami, każdą o innej urodzie. Asystentkami, jak je zwał. Sam nosił miano Izerus Selfinder. Wędrowny czarodziej, iluzjonista, gorliwy sługa Shaundakula. Jesień czynił wiosną, zimę latem, z rękawa wyczarowywał gołębie, grał na katarynce. Opowiadał tak, że słuchali nie tylko najmłodsi. A wreszcie, puszczał fajerwerki. Ogniste smoki i salamandry, wybuchające rozgwiazdy, fontanny iskier i snopy świateł, księżycowe bałwany... Pan od Fajerwerków, przezwały go dzieci. I każde, absolutnie każde prosiło matkę o jedno. Mamo, zabierz mnie, proszę. Na pokaz. Pokaz Pana. W Dzielnicy Wielu Prac i Dzielnicy Wiedzy. Tarcz i Miłosierdzia. Wreszcie, w Dzielnicy Monety. Pięć dni cudów. A szóstego, ostatniego, coś wyjątkowego... Spektakl dla wybranych. Czwórki szczęśliwców, wyłowionych z tłumu przez roześmiane piękności.//Zgłoszenia na pocztę w grze lub na forum, z odpowiednim dopiskiem, przysyłamy do czwartku, godz. 16.00. :)//