D&D było moim pierwszym krokiem w świecie papierowych rpgów. Zetknąłem się z nim w podstawówce, gdy byłem w szpitalu. Starsi koledzy wcisnęli mi postać drowa-łotrzyka, a ja ni cholery nie wiedziałem jak nim walczyć. Pamiętam, że dość szybko mi ta postać umarła i musieli mnie odnosić do kaplicy, gdzie był wskrzeszający kapłan. Coś kojarzę też potyczkę z azerami, ale byłem wtedy naprawdę mały, a przy okazji dość bezmyślny, dlatego nie stanowiłem za dużego wsparcia dla drużyny.
Rok później (w czwartej albo piątej klasie podstawówki), za własne, zaoszczędzone pieniądze kupiłem sobie Księgę Potworów (80 złotych, ał). Potem Podręcznik Gracza. Gdy już byłem w gimnazjum (przy kolejnym pobycie w szpitalu zresztą), dorzuciłem sobie Rasy Faerunu. Reszta podręczników wylądowała wcześniej czy później w formie cyfrowej na moim lapku.
O dziwo, poza tym jednym razem jak byłem szczylem, nie miałem okazji zagrać/poprowadzić sesji w D&D. W systemie jest dla mnie za dużo liczenia, co sprawia, że nie mogę sam zorganizować sesji. A w okolicy nie miałem też nikogo kto by się chciał podjąć tego zadania zamiast mnie. Szkoda, i to trochę dziwne, bo zawsze kręciłem się gdzieś naokoło uniwersum Forgotten Realms (gry, książki, własne sesje, losowarki), ale nie zagrałem od czasu podstawówki w taką pełnokrwistą sesję D&D w uniwersum FR.