Czarnoksiężnik przyglądał się nastoletniej, rozszczebiotanej kapłance z uśmiechem na ustach. W jego spojrzeniu widać było mieszaninę rozbawienia i politowania, z niewielką nutą irytacji. Lata temu pewna kobieta próbowała przekonać go do dogmatów Sune... widząc teraz, iż kler płomiennowłosej bogini rekrutował swoich członków w azylium, upewnił Saelosa w jednym. Podjął słuszną decyzję wyśmiewając tamtą kobietę. Choć sam przed sobą musiał przyznać, iż był estetą. Doceniał ładne rzeczy, a kapłanki Sune zawsze były przyjemne dla oka. Choć ta konkretna niezwykle dotkliwie raniła jego uszy. Byłaby niezwykle ładnym "klejnocikiem", gdyby tylko umiała zawrzeć te swoje usteczka i siedzieć cicho dłużej niż dwie sekundy.
- Na Twoim miejscu nie grzebałbym przy kominku, drogie dziecko. - Była wszak dla niego dzieckiem, nieprawdaż? Ledwie nastolatka, podczas gdy on już dawno temu przeżył trzy dekady i był na półmetku w kierunku czwartej. - Jest to najmniej stabilny element zaklęcia. Obawiam się, iż ostatnia osoba, która wsadziła tam głowę zbyt głęboko... zniknęła na dobre.
Nie patrzył nawet w stronę kapłanki, gdy mówił te słowa. Spojrzenie utkwił na swym drugim gościu, a delikatny uśmiech na jego ustach świadczył o tym, iż łgał. Jednak ta wiewiórka, która najwidoczniej nadużywała pobudzających narkotyków, nie musiała o tym wiedzieć, prawda? Miał jednak szczerą nadzieję, że od tego jazgotu nie rozboli go głowa... jednak zawsze istniało jakże piękne zaklęcie... uciszenie. Co prawda użycie go w stosunku do jednego ze swych "gości" byłoby nietaktem, dla tego nie miał zamiaru uciekać się do takich metod. Przynajmniej na razie.
- Imden? - Jego uśmiech wyostrzył się nieznacznie. Znacząca rodzina, która słynęła z handlu. Można powiedzieć, iż byli pewną niewielką namiastką Czerwonych Czarnoksiężników. Oczywiście nic nie mogło równać się z niezwykłymi i licznymi enklawami, które znaleźć można było w niemal wszystkich krainach Faerun... Mimo to, wyróżniało to ową kobietę na tle reszty pospólstwa, które zebrało się na owej polanie. Cóż, młoda kapłanka również się wyróżniała... choć w niezbyt pozytywny sposób.
Mag uniósł nieznacznie prawą dłoń i pstryknął palcami. Ostatnie polano zostało wrzucone do kominka, w którym po chwili pojawił się płomień. Niewidzialny służący zjawił się przy stole, otworzył butelkę brandy i rozlał ją do trzech srebrzystych pucharków. Zgadza się, trzech. Ktoś najwyraźniej uznał, iż rude dziewczę jest zbyt młode, aby pić takie trunki... lub móc docenić w pełni ich walory smakowe.
- Twoje zdrowie, pani Sulinae. - Uniósł nieznacznie pucharek, a następnie upił oszczędny łyk brandy. Jego uśmiech wyrażał w pełni zadowolenie, co do jakości trunku.- Odpowiadając zaś na zadane pytanie... Oczywiście, że było warto. Nawet gdyby nikt nie miał zamiaru skorzystać z mojej gościnności, nie miałem zamiaru spać na ziemi. - Zmarszczył brwi, jak gdyby sama idea odpoczynku bez chociażby minimalnego komfortu, była dla niego nie do pomyślenia. Nie po to studiował magię i wytwarzał magiczne przedmioty na sprzedaż, aby spać na gołej ziemi niczym jakiś... barbarzyńca. - Natomiast jeśli idzie o gości... zawsze przedkładałem jakość ponad ilość.
Przeniósł wzrok na swą towarzyszkę i odezwał się do niej w Thayańskim dialekcie.
- Jeśli to rude szczenię nie przestanie jazgotać niczym niewytresowana niewolnica na targu, pokaż jej delikatnie, acz stanowczo, iż moja gościnność ma swoje granice.
Mówiąc to uśmiechał się wciąż uśmiechał się, a jego głos był pogodny. Był niemal pewien, iż młoda kapłanka nie zna jego ojczystej mowy. Natomiast jeśli idzie o drugiego z pośród jego gości... był bardzo ciekaw jej reakcji, jeśli poznała mowę Thayan. Ponownie zbliżył do ust pucharek i tym razem delektował się dłuższą chwilę zapachem brandy, nim upił kolejny, już nie tak bardzo oszczędny, łyk trunku.