Trzeci Materialny > Ciemny Loch

Pod koroną dębu

<< < (2/13) > >>

Shagarot:
Od strony drogi pojawił się oślepiający, biały błysk, a sekundę później stały w tym miejscu dwie postacie.
Pierwszą był mężczyzna w czerwonych szatach. Jego przejrzyste, błękitne oczy lustrowały okolicę, a upierścienione palce skubały ciemnobrązową brodę. Dla ludzi obytych w świecie, na pierwszy rzut oka był to przedstawiciel Mulan, uprzywilejowanej ludzkiej rasy, która zamieszkiwała oraz rządziła Thay. Kolor jego szat wskazywał na to, iż był on członkiem Czerwonych Czarnoksiężników. Jednak jeśli posiadał tatuaż mocy, nie był on obecnie widoczny, gdyż mag miał narzucony na głowę kaptur. Jego czoło ozdabiała natomiast słota obręcz, w którą prawiono pokaźnych rozmiarów ametyst.
Towarzysząca mu osoba była przedstawicielką płci... pięknej. Zdecydowanie nie była czarodziejką, na co wskazywało jej ciężkie opancerzenie. Z jej twarzy ciężko było wyczytać w jakim jest nastroju. Była zirytowana, a może zwyczajnie znudzona? Natomiast dało się z całą pewnością zauważyć, iż w przeciwieństwie do swego towarzysza, nie była Mulan. Należała bowiem do ludzkiej rasy Rashemi. Jeśli przyjrzeć jej się bliżej, można było dostrzec na jej głowie tatuaż, który dla każdej osoby obeznanej z magią, pulsował lekką magiczną aurą.
Mag pokręcił głową z irytacją i wyciągnął niewielki dysk z wewnętrznej kieszeni swojej szaty. Chwilę przy nim majstrował w zamyśleniu, aż wreszcie zaklął cicho, choć niezwykle szpetnie.
- Wrota Baldura... Acamar nie potrafi nawet poprawnie rzucić zaklęcia teleportacyjnego. - Dysk ponownie zniknął we wnętrzu czarodziejskiej szaty, a mag wydał z siebie kolejne zirytowane westchnięcie. - Wygląda na to, że będziemy musieli jutro skorzystać z pomocy gildii podróżników. Na litość Mystry, jak można pomylić Waterdeep z Wrotami Baldura?
Mag w szkarłacie rozejrzał się po raz kolejny, tym razem dostrzegając płonące w okolicy ogniska oraz nieco większą grupę, zbierająca się przy jednym z nich. Wyglądało na to, że dominującą część grupy stanowiły... krasnoludy. Przewrócił oczami i pokręcił głową na boki.
- Cudownie, tego mi właśnie było trzeba. Towarzystwa kudłatych pokurczy... Chyba jednak przyjdzie nam tutaj spędzić noc. Mam tylko nadzieję, że będą potrafili trzymać swoje pchły przy sobie... Chodź, czasami trzeba poobcować z pospólstwem...
Ruszył w stronę grupy pewnym, a nawet władczym krokiem. Cała jego postawa wskazywała na to, iż urodził się w wysoko postawionej rodzinie i przywykł do tego, aby patrzeć na innych z góry. Jednak lata gier politycznych sprawiły, iż jego twarz nie zdradzała nawet odrobiny niechęci w stosunku do krasnoludów.
- Dobry wieczór - Skinął nieznacznie głową w stronę owej... zbieraniny. Jednak dwójce ludzi posłał nawet oszczędny, acz szczery uśmiech. Fakt, iż musiał teraz rozmawiać z przedstawicielami rasy niższej nie znaczył o tym, iż musi zapominać o dobrych manierach.- Jestem Saelos Lyundra, Czerwony Czarnoksiężnik, a to moja towarzyszka Zahra. Czy znajdzie się miejsce przy waszym ognisku? Obawiam się, iż pewien nie do końca kompetentny mag teleportował nas w złym kierunku.
Osobom bardziej obeznanym w świecie i handlu, nazwisko Lyundra mogło kojarzyć się z jednym z dziewięćdziesięciu głównych Thayańskich rodów. Ten konkretny słynął z wytwarzania doskonałej jakości cudownych przedmiotów magicznych.

(Wygląd postaci http://s15.postimg.org/q0ljiyv97/Czarnoksi_nik_twarz2.jpg)

Skaje:
Jak widać tego wieczoru naprawdę dużo podróżnych zdecydowało zatrzymać się w tymże miejscu. Nie stanowiła wyjątku i kolejna postać, która powoli nadjechała konno. Była szczupła, wysoka, okryta płaszczem tak, że dopóki nie podeszła całkiem blisko ogniska nie dało się zobaczyć szczegółów.
Zsiadła powoli z konia, nieco zmęczona podróżą, chociaż ruchy miała dosyć energiczne. Uwiązała zwierzę do jednego z mniejszych drzewek na uboczu, ale tak, by mieć je w każdym miejscu na oku. Dopiero wtedy rozejrzała się po okolicy. Jej wzrok przyciągnęła największa grupka, która chyba się właśnie powiększyła o dwie osoby.
Obie przyciągnęły jej uwagę, jako osoby obytej w świcie jak i obeznanej z magią.
W sumie, czemu by nie?
Podeszła bliżej, zdejmując kaptur z głowy, odsłaniając tym samym urodziwą, acz specyficzną twarz. Blada cera z oznakami błękitu, szpiczaste uszy, niebieskie włosy...Nie była może elfem, ale półelfem na pewno. W dodatku była wysoka, na pewno dorównywała wzrostem sporej liczbie mężczyzn. Oczy miała jasne, barwy błękitnego lodu.
Uśmiechnęła się lekko na powitanie.
- Można? - spytała po prostu; miała miły, melodyjny głos.
I chociaż wyglądała jak typowa podróżniczka, może poszukiwaczka przygód ze swoimi wysokimi, solidnymi butami, koszulą i kamizelką skórzaną oraz z prostym, brązowym płaszczem, coś w jej sposobie poruszania się mogło zdradzać, że jest kimś więcej. Zresztą, wszystkie jej rzeczy były przedniej jakości, chociaż nieco przykurzone od podróży, klamrę spinającą płaszcz zdobił zaś piękny opal.

Sybirak:
Na Moradina...kurwa...
Zaklął pod nosem widząc ile osób nagle przylazło do jego ogniska. A strudzony krasnolud chciał odpocząć po długiej drodze i najeść się do syta. Obejrzał uważnie każdego z nowych gości posyłając nieufne spojrzenie czarodziejowi z Thay oraz jego towarzyszce. Wiele podróżował i znał tych chciwców, a mówią, że to krasnoludy pazerne pokurcze i egoistyczne, psia mać tych czerwonych skurwieli.
-To się jeszcze okaże.
Rzekł jedynie nie trudząc się nawet na jakieś miłe powitanie w kierunku czarodzieja, który musiał się tu znaleźć albo przez nieszczęśliwy przypadek, albo przez złośliwość Moradina. W każdym razie żadnemu podróżnikowi nie odmówi miejsca przy swoim ognisku...o ile nie da mu powodów ku temu.
-Można, można, siadać nie pytać...
Rzekł kolejnej osobie machnąwszy ręką i nawet nie zwracając na niej większej uwagi, raz że osób już dość było wokół, ani przy takiej liczbie jedna osoba więcej różnicy nie zrobi prawie żadnej. Zaraz po tym upił łyk piwa i zerknął na rodaka uważnie.
-Kupiec?
Zapytał zerkając jeszcze raz w kierunku jego wozu.

Kass:
Jeszcze przez kilka sekund po teleportacji miała mroczki przed oczami, ale będąc z konieczności przyzwyczajona do takich efektów, nie wpłynęły one na jej szybką ocenę otoczenia oraz zidentyfikowanie potencjalnych zagrożeń, które zresztą oceniła na mierne. W pobliżu znajdowała się jedynie grupka podróżnych, którzy właśnie zbierali się wokół ogniska.
Słysząc monolog swojego towarzysza nawet nie wywróciła oczami tylko uniosła z wyrazem niesmaku górną wargę.
- Mówiłam, żeby zabrać konie. - Mruknęła głosem nie obiecującym nic dobrego tego, przez kogo wylądowali na jakimś odludziu. - Najwyraźniej bez problemu, zwłaszcza jak jest się idiotą. - Z tymi słowy najwyraźniej wyczerpał się jej zapas słów bo kobieta zamilkła, nie komentując w żaden sposób decyzji maga o podejściu do częściowo nieludzkiej grupy, której zamiast tego przyjrzała się raz jeszcze, tym razem jednak poszukując broni, zarówno tej znajdującej się na wierzchu, jak i ukrytej.
Gdy Czerwony Czarnoksiężnik ruszył naprzód kobieta ustawiła się po jego prawej stronie i nieco z tyłu w pozycji typowej dla ochroniarza, pozostawiając sobie w ten sposób możliwość bezproblemowego władania mieczem wiszącym przy jej lewym boku, lub też kolczastym biczem wiszącym po drugiej stronie.
Ogólnie rzecz ujmując wojowniczka nie wywierała miłego wrażenia będąc zakutą w zbroję z pociemnianej blachy, na której w okolicach naramienników znajdowały się różnej długości, ale wyglądające na ostre, kolce. Znajdująca się w lewej ręce tarcza przyzdobiona była płaskorzeźbą przedstawiającą jakąś bestię była przez swoją właścicielkę niesiona tak, by przypadkiem nie zahaczyć o szaty maga lub o ciemno purpurowy płaszcz kobiety. Dziwnym mogłoby się wydawać, ze w pełni uzbrojony wojownik nie ma ze sobą hełmu, ale dzięki temu widoczny był tatuaż umieszczony na jej czole. Może więc pełen ekwipunek miał sprawiać funkcję raczej paradną? Mimo to sposób w jaki kobieta poruszała się oraz badała otoczeni uważnym spojrzeniem szarawych oczu nie wskazywał by była właśnie takim paradnym ozdobnikiem.
Po podejściu nie przywitała się z nikim obecnym, pozostawiając prowadzenie rozmowy Saelosowi.

Portret postaci: http://www.mediafire.com/view/c47br7mc87nh7k4/spiky_knightchick_by_grobelski-d72e4d8!!!.jpg

Angie:
-Chleeeeb?
Spytała przeciągle z lekkim zawodem w głosie. Szybko jednak odchrząknęła i nie chcąc wyjść na osobę niewdzięczną poprawiła się:
-Chleb! Och, chętnie bym się poczęstowała! Wracam z Wrót Baldura do Przystani Nerimy, ale nie zaopatrzyłam się zbyt dobrze. Myślałam, że po drodze będzie więcej karczm czy czegoś, rozumiesz. Jak jechałam do Wrót Baldura to trafiłam na grupę najemników i byli tam wyznawcy naszej pięknej i mądrej Ognistowłosej Pani. Jak się dowiedzieli, że jadę do świątyni by zostać oficjalnie przyjętą do kleru – przerwała na chwilę, najwyraźniej bardzo dumna z faktu, że jest świeżo wyświęconą kapłanką Sune – to mnie zabrali ze sobą i dawali mi JEDZENIE. I wszystko. I picie, o. I się nie musiałam martwić, co nie? Ale teraz się zbyt dobrze nie wyekwipowałam. Mam ubrania na zmianę, no nie? Ale zapomniałam o jedzeniu. I wodzie. I posłaniach. I paru innych rzeczach. I dlatego teraz szukam kogoś kto też zmierza do Skraju i o mnie zadba! Oczywiście odwdzięczę się poradami miłosnymi, błogosławieństwem i w ogóle! We Wrotach udało mi się zeswatać dwie pary! Oooch, miłość jest wielka i dzięki naszej Pani rozprzestrzenia się na cały świat czyniąc go lepszym! Tyle par musi odnaleźć swoją drogę ku pięknu czystych uczuć i serc!
Dziewczyna ględziła bez przerwy, mówiąc w teorii do krasnoluda, a w praktyce obracając się do każdego kto tylko się dosiadał. Ostatnie słowa wypowiadała już do niebieskowłosej półelfki i ogolonego chłopaka z mieczem dwuręcznym, a w jej oczach widać było prawdziwą pasję. Z innej beczki – miała dość irytujący głos. Bardzo piskliwy. I nie była jedną z tych osób, które mówią cicho. Każdy jej pisk mógł być dobrze słyszany przez każdego na polanie.
Przeniosła wzrok na Czerwonego Czarnoksiężnika i jego towarzyszkę. Niemal podskoczyła na pieńku, łapiąc się za melonik i wciskając go sobie mocniej na głowę:
-Spójrzcie! Tam gdzie podąża słowo Sune, tam od razu pokazują się pary zakochanych! Oooooch, miłość jest silna, miłość nie widzi różnic! Mag i wojowniczka, cóż za piękne połączenie! Miłość, która gorzeć może w ogniu walk o piękno, dobro i uczucia! Splecione dłonie czyniące czary i tarcza chroniąca ukochanego w chwili zagrożenia!
Piszczała, wpatrując się intensywnie w Saelosa i Zahrę i pokazując ich reszcie siedzących. Chyba nie do końca wiedziała (lub jej to akurat nie obchodziło) kim są Czerwoni Czarnoksiężnicy. Tak czy siak, była bardzo podekscytowana widokiem duetu, w jej mniemaniu, zakochanego po uszy i perfekcyjnie dopełniającego się.

Navigation

[0] Message Index

[#] Next page

[*] Previous page

Go to full version